Miasta decydowały i nadal decydują o rozkwicie zachodniej cywilizacji. Są bastionem demokracji i pluralizmu. W warunkach polskich, idea miasta nie cieszyła się jednak w przeszłości dobrą reputacją.
Niechęć do miasta najwyraźniej eksponuje romantyczna formacja artystyczna, zanurzona w tradycji ziemiańskiej, „dworkowej”. Dominującym spojrzeniem było uznanie miasta za symbol zła, niemoralności, społecznej patologii. Również Kościół polski, który dobrze rozumiał wieś, był i pozostał mentalnie bardziej wiejskim niż miejskim. Na domniemane dobre strony miasta chętniej patrzyli tylko pozytywiści i socjaliści, czyli w czasach już bliższych naszym.
W XIX wieku, do umocnienia złej renomy miasta, jako fenomenu życia społecznego, przyczyniła się inteligencja polska wywodząca się ze stanu szlacheckiego. Dotyczyło to zwłaszcza jej części żyjącej w zaborze rosyjskim, która, w wyniku popowstaniowych represji politycznych, pozbawiona została swych posiadłości i zmuszona do szukania zajęć zarobkowych w miastach. Tam zaś nie mogła obejmować posad w aparacie władzy państwowej. Czując się depozytariuszem wartości narodowych, czyli tych, które nie mogły znaleźć naturalnego ujścia w życiu podzielonego na zabory kraju, idealizowała wieś, kulturę ludową i podsycała obawy przed życiem w mieście. Mieszczaństwo zaś było głównie nie polskie, zatem idea miasta, jako siedliska zła, znalazła w mentalności inteligenckiej silne umocowanie. Nasyciła patriotyczną tradycję walki o polskość elementami, w których miasto nie odgrywało ani kulturotwórczej ani państwotwórczej roli. Było ono na swój sposób podejrzane lub wręcz ignorowane. Rozwój miast nie wpisywał się w idylliczny obraz silnej Polski.
Mistrzowie pióra wtórowali inteligentom polskim. Norwid pisał :
„Nie lubię miasta, nie lubię wrzasków,
I hucznych zabaw, i świetnych blasków,
Bo ja chłop jestem – bo moje oczy
Wielmożna świetność kole i mroczy.
Miasto – złocony kraniec przepaści!
Stań na nim, spojrzyj, a dreszcz lodowaty
Zatrzęsie ciałem i członki namaści.
Miasto – to przedsień piekielnej zatraty”
J.I Kraszewski przytaczał chętnie passus: „Bóg stworzył wieś a człowiek miasto”. Chętnie pisał o głupocie i zepsuciu mieszczan, o tym jak miasto staje się „cmentarzem żyjących”. Czym jest miasto dla poety, pytał. Jest siedliskiem handlu, więc gasną tam uczucia a króluje egoizm, tam „wszystko się sprzedaje, rozum, wdzięki, rozkosz, szacunek, zdrowie, zacząwszy od funta tabaki a skończywszy na modłach pogrzebowych za dusze”. Tylko wieś pozostaje idyllą cnót, nie skażoną żądzą zysku, w mieście zaś królują spryt i egoizm, biorący się z praktycznego traktowania żywota.
Tymczasem wiek XIX okazuje się niezwykłym okresem w historii Europy. Następuje cywilizacyjne przyspieszenie, ludność kontynentu wzrasta ze 190 do 520 milionów. W Europie robi się ciasno, miasta rosną jak grzyby po deszczu, równolegle tężeje też nastawienie antyurbanistyczne. W polskim piśmiennictwie owego czasu nie brakuje narzekania na nadmierny liberalizm i emancypację chłopa, na narastającą, z winy ekspandującego przemysłu, nędzę ludności wsi jak i na szerzenie się ateizmu.
Nawet stanowiska Żeromskiego, Reymonta, choć wskazują na fascynację urbanistycznymi zmianami, ukazują ambiwalentną ocenę żywiołu, jakim jest nowe miasto przemysłowe. Znamienny jest tytuł powieści Reymonta: „Ziemia Obiecana”. Łódź, mająca stać się obietnicą nowego świata i lepszego życia nieszczęśników, staje się ich ziemią przeklętą. Jedynie Bolesław Prus, głównie w ”Lalce”, decyduje się na pozytywne odczytanie znaków czasu pod postacią awansu mieszczaństwa i cywilizacyjnej rangi miejskości w zwarciu z tradycją ziemiańską.
XX wiek przynosi zmianę nastawienia do znaczenia miasta. W Europie zachodniej, obserwuje się wręcz fascynację nowoczesnym miastem (zwłaszcza we Francji).Widać to u symbolistów i u futurystów. Idee te docierają do Polski z opóźnieniem, zaczynają kiełkować dopiero po odzyskaniu przez nią niepodległości. Pęka wtedy jednoznacznie negatywny model ideowy miasta.
Trzeba sobie jednak powiedzieć jasno: pozytywny obraz miasta nigdy nie zagościł w polskiej wyobraźni, pozytywna idea miasta nie wczepiła się w polskie kody kulturowe. Józef Chałasiński twierdzi, że wbrew realiom życia, pełniąca wiodącą i opiniotwórczą rolę w kraju, inteligencja polska, jak długo się dało, realizowała styl życia daleki od mieszczańskiego systemu wartości.
Miasta, po krótkim okresie międzywojennym, kiedy to nie zdążyło się jeszcze wykształcić nowoczesne mieszczaństwo polskie, musiały zaistnieć w nowych realiach zlodowacenia kultury miejskiej, tym razem, w warunkach komunistycznej PRL. Po pożodze wojennej, nieopisanych zniszczeniach kraju, po odpływie obcego mieszczaństwa, w warunkach masowego napływu do miast ludności wiejskiej, obraz miejskości realnego socjalizmu zdominowały obyczaje socjalistycznej kultury proletariackiej. Ideologiczni nadawcy i animatorzy nowego proletariatu chętnie wyszydzali zdobycze kultury mieszczańskiej. Nawet wielkie miasta były przede wszystkim ogromnymi osiedlami i zgrupowaniami produkcyjnymi, zamieszkałymi przez wielkoprzemysłową klasę robotniczą. Ta zaś, w wyniku masowych przesiedleń i w pogoni za pracą, wyjęta wprost z tradycji chłopskiej, stała się podstawą socjalistycznej industrializacji. ”Inteligencja pracująca”, jak ją wtedy nazywano, nie miała nadal okazji ukazać swych mieszczańskich walorów na sposób, jaki był już wtedy udziałem większości miast Europy zachodniej.
Dopiero po upadku komunizmu, gdzieś od początku lat 90-tych XX wieku, można mówić o kształtowaniu się czegoś na kształt nowej pragmatyki życia miejskiego, i to mimo silnie nadal działających proletariackich i wiejskich stereotypów. Wielkowiekowy brak mieszczańskiej kindersztuby, musiał się przekładać, i nadal się przekłada, na słabą więź społeczności miejskiej, niski poziom zaufania społecznego i kiepskie standardy samorządności lokalnej. Lata po roku 1990 otworzyły jednak Polskę na awans cywilizacyjny i znamiona tego awansu są widoczne. Nie rozwinęły się jednak równie wydatnie elementy kultury mieszczańskiej, jeśli nie liczyć karykaturalnej subkultury nowobogackich i przywołań stereotypów dulszczyzny.
Trudno się zatem dziwić, że polską praktykę współżycia społecznego cechuje, co wynika z wielu raportów, brak praktycznego rozumienia zasad podmiotowości obywatelskiej. Miasta europejskiego Zachodu od wielu dziesięcioleci, mimo zrozumiałych tarć i konfliktów, rozwijają się w środowisku tolerancji dla różnorodności, a wyrosły z liberalnych wartości demokracji styl rządzenia, nie budzi sprzeciwu. Tymczasem, w realiach polskich, również w miastach, zwornikami postawy społecznej nadal są: tradycja ludowa, szlachecka i inteligencka, zaś dojrzewanie kultury mieszczańskiej następuje powoli.
Kiedy obserwuje się dziś społeczności miast polskich, można powiedzieć, że to co „zachodnie” jest wciąż płytkie, bo nie zakorzenione, zaś to co „nie zachodnie”, jest wciąż żywe. Dobrze ten stan ducha odzwierciadlają aktualne sympatie polityczne Polaków. Poza środowiskiem największych miast, górę bierze idealizacja XIX wiecznego modelu państwa narodowego, której towarzyszy niechęć dla głównego nurtu przemian w Europie Zachodniej. Znakomicie to ilustruje mapa ostatnich wyników wyborczych. Wielkie miasta są „bliżej Zachodu”, reszta kraju zaś znajduje większe pocieszenie w idealizacji ludowej, szlacheckiej i kościelnej spuścizny „ojczyzny-swojszczyzny”. Świetnie to rozumieją obecnie rządzący i skłonności te podsycają. Oznacza to trudność w adaptacji tego, co unijne i tego co globalne, ale i oznacza trudność w aktualizacji wartości patriotyzmu i tożsamości w odniesieniu do wyzwań naszych czasów.
Zygmunt Barczyk