ZYGMUNT BARCZYK: Z Krakowa do Bielska Białej. Zapiski podróżne chwilowego malkontenta

Busem firmy o bardzo krakowskiej nazwie ruszam z dworca autobusowego, który zaświadcza o tym, że tam gdzie wciąż stacjonuje PKS, mamy okazję poczuć się jak w PRL. Sam bus to były „lux autokar” do wojaży dalekich, tyle że kabinę toalety ma dziś zaspawaną, fotele są zużyte, dobrze, że i tak się porusza.

Zaraz po wyjeździe z brzucha dworca otacza nas krakowska nowoczesność. Mijamy kolorowe obiekty nowej generacji, toż to już pełny Zachód. Przy wyjeździe na Katowice, podchodzimy pod kolejne rozjazdy i ronda. I zaczyna się zmasowany atak przydrożnych reklam. Krzykliwych, brzydkich, natkanych amatorsko w nadmiarze. Nacierają bezpardonowo na siatkówkę oka, wciskają watę informacyjną w głowę kołującą po rondzie. Przekonałem się już wcześniej, że w wielu miastach polskich, drogi wyjazdowe i ronda, to wzorcowo zaśmiecone wizualnie środowisko człowieka. Ni grama profesjonalizmu. Rozumiem taki galimatias w pierwszym okresie kapitalizmu, napędzanego amatorszczyzną i żądzą szybkiego pieniądza. Ale dziś?

Po wyjeździe z ronda w kierunku na Bronowice nie jest lepiej. Ustawione w szyku bojowym bannery wpijają się w oczy swoim merkantylnym przekazem. Niektóre  z nich jednak zabawne. Przykłady:

POWIĘKSZANIE PIERSI. RECYKLING STANIKÓW.

Mijamy targowisko, a tam napis: CUDNE BUTIKI. Na wysokości estakady Łokietka kusi nabywcę sklep z hasłem: REGAŁY AUTOMATYCZNE. Zaraz potem wita BANQET CENTER. W jego bezpośrednim sąsiedztwie reklamują się: KURSY SPAWALNICTWA. Za chwilę wszystko zmazuje mi w głowie wielgachną reklamą: SUPER LONG!, z ofertą długiego chrupania (i nie wchodźmy dalej, czego i dlaczego).

Na odleglejszych przedmieściach Krakowa, niczym przecinki, pojawiają się napisy: office to let,  tereny do wynajęcia. Napisów przydrożnych nadal moc, kto może coś tam wciska do oczu przejeżdżającym. Wyłapuję hasło, które, mimo wszystko, zatrzymuje mi się w głowie:

W HURCIE LICZY SIĘ DETAL!

Skłania do filozoficznej zadumy, w której pozostaję aż do ponownego ataku wizualnym zanieczyszczeniem. Staram się zarazem ignorować zanieczyszczenie akustyczne w samym busie. Składa się na nie warkot wysłużonego motoru, sieczka muzyczna docierająca z FM Radia u kierowcy i głośne rozmowy pasażerów przez komórkę. Jest coś niebywałego w tym, jak ludzie starsi, nawykli do trudnych połączeń w czasach telefonii stacjonarnej, nadal sądzą, że muszą mówić bardzo głośno, by ich przekaz mógł się przebić do adresata.

Wreszcie autostrada, kakofonia dźwięków słabnie, napisów przydrożnych mniej, mgła nasuwa się na wstęgę drogi, lasy wokół sprzyjają uspokojeniu skołatanej głowy. Wyjechaliśmy z Małopolski i nagle mowa przydrożnych reklam mniej agresywna.

Zjeżdżamy z głównej drogi do Tychów, napisy przydrożne owszem obecne, ale jakby mniej nachalne. Przystanek. Ludzie wysiadają, najgłośniejsi telefoniści niestety zostają. Wchodzi grupa młodych i natychmiast przykuwa wzrok do ekranów swoich komórek. Są cisi, słuchawki w uszach.

Mijamy ośrodek kultury kuszący kontrowersyjną dziś nazwą „Tęcza”, a zaraz wjedziemy w ulice święte. Przekraczamy skrzyżowanie o wielkiej wadze symbolicznej, bo oto Aleja Stefana Wyszyńskiego przecina Aleję Jana Pawła II. Zaraz potem ukazuje się nam duma miasta: Stadion Zimowy. Mój wzrok przyciąga jednak charakterny napis PIWOMANIA. No tak, przecież jesteśmy w mieście, gdzie „tyskie ponad syskie”.

Wyjeżdżamy ponownie na autostradę. Po chwili wita nas na poboczu drogi, stylizowana na górskie schronisko „Karczma Tatrzańska”. Co z tego, że gór nie widać, nazwa karczmy krzepi. Jedziemy przecież w kierunku gór. To nic, że nie tych, można i tak się rozmarzyć, że w kierpcach i z ciupagą w ręku (może być z napisem Sopot, takie też widziałem), do Tatr rzeczonych się zbliżamy.

Bannery przydrożne rzadsze teraz, mniej krzykliwe, jakby rzeczowo i nienachalnie chciały promować to, co się przy drodze sprzedaje. I nie chodzi bynajmniej o runo leśne, lecz o wyroby high-tech.

Na wysokości Pszczyny robi się znów gęściej od reklam, miejscowi potentaci reklamują „Wytwórnię Grzybów Pieczarek”. Przyciąga oko napis na fasadzie salonu odzieży: DODATKI KRAWIECKIE, tuż obok oferta: WSZYSTKO DO WĘDZENIA, i to w salonie handlowym o imponujących rozmiarach. Dziwię się tylko, że żaden banner przy przelotowej drodze nie podaje pijarsko-dziarsko, że przejeżdżamy przez miasto, które ma dorodne żubry na stanie.

Przecinamy rzekę Wisłę, która tu wąskim strumieniem tylko, jeszcze do pokonania mamy dwa centra handlowe. I oto, po dwugodzinnej podróży, wjeżdżamy na dworzec autobusowy w Bielsku-Białej. Wysiadam i znów czuję, że wróciłem do PRL-u. Stragany szmatexu, zużyta poczekalnia, obwarzanki i zapiekanki… szukam polo-cocty… Nie ma polo-cocty! Dobrze, że są zapiekanki. Zamawiam jedną i już nie jestem dłużej zapiekły. Smak nostalgii łagodzi obyczaje.

Zygmunt Barczyk

Lämna ett svar