Pod pręgierzem czasu

Minęło 75 lat od zakończenia II Wojny Światowej. Przyrzeczono wówczas światu pokój na wieki i ruszył „postęp”. Cudzysłów mój, co zobowiązuje do wyjaśnień. Od długich lat rozglądam się wokół, słucham radia, oglądam telewizję, Internet, wszystko co osiągalne w eterze, prasę papierową, i cały czas poszukuję postępu. Niestety go nie znajdując. Może źle szukam? Może, ale coś mi mówi, że sprawom i rzeczom, które wokoło, do postępu daleko. Są raczej przeciwieństwem postępu, albowiem nadmiar techniki i mechaniki, a szczególnie już cesarza świata całego elektroniki, otępia duszę i co gorzej, nie wymaga wysiłku od wyobraźni.

Staliśmy się konkretni, cwani i każdy nowy zamysł sprowadzamy do odpowiedzi na pytanie: Czy to mi się opłaci? Czy przyniesie korzyść? Istnieje – i niestety niepodzielnie w wielu umysłach panuje – fałszywy mit postępu zakładający, że człowiek staje się coraz bardziej cywilizowany. Że obyczaje i osiągnięcia jutra, będą o tyle doskonalsze od dzisiejszych, co dzisiejsze od wczorajszych. Że posuwanie się naprzód w czasie, wspiera moralność i etykę.

Jest coś odpychającego, budzącego niepokój i głupiego, w dominującym u człowieka wszystkich epok i czasów, duchu agresji i podboju. A ponieważ wszystkie narody odnoszą się do siebie podejrzliwie, niełatwo ustalić kto napastnikiem, a kto obrońcą. To bezsensowne i tragiczne, zdumiewające i ohydne, że miliony ludzi przez tysiące lat uczy się nienawidzieć i zabijania milionów innych ludzi, których nigdy uprzednio nie widzieli na oczy.

Ludzie są na ogół przeciętni i to popycha ich ku przechwalaniu się rzeczami, które przekraczają ich siły. Nie doceniają tego skromnego, co naprawdę umieją, znają, potrafią. Można powiedzieć, że człowiek jest przykładem na istnienie paradoksu; kłamie gdy jest bezpieczny, a broni z narażeniem życia nie swoich prawd w chwilach kryzysu; jest tchórzliwy na codzień i bohaterski w okopach; rozwiązły z obcymi kobietami i czuły ze swoją żoną; krytykuje nędzę, której nie widzi, i spieszy z pomocą, gdy staje mu przed oczami.

W gruncie rzeczy wszyscy ludzie są mniej lub bardziej osamotnieni, pod obojętnymi gwiazdami i ciemnym niebem, żałośnie nieporadni, gdy się patrzy na nich we śnie. Jak się ma do tego dogmat, że wszyscy urodzili się na obraz i podobieństwo Pana Boga? Wszyscy! Przeraźliwi i wspaniali, osły i geniusze, zbrodniarze i Matki Teresy! Zostaliśmy powołani do życia przez Boga z absurdalnym w obliczu losów obowiązkiem czynienia dobra i bezwarunkowej miłości do sąsiada?

Czy w ogóle jest sens stawiania egzystencjalnych pytań? Nie ma większego sensu, bowiem od tysięcy lat odpowiada nam milczenie, ale tak już jesteśmy skonstruowani, że musimy pytać.

Tu się nie zgodzę z samym sobą (że nie ma sensu pytać). Czy rzeczywiście odpowiada nam tylko milczenie? Zróbcie kiedyś tak: wejdźcie głęboko do lasu, najlepiej o zmierzchu, gdy las zwolna usypia. Znajdźcie starą sosnę i przyłożyć do niej ucho, albo na sposób archaiczny przytulcie ucho do ziemi. Jeżeli się wystarczająco wyciszycie, jeśli spróbujecie na parę chwil zetrzeć z siebie ślad najlepszej cywilizacji w historii świata, może usłyszecie, jak ziemia wam gra? Do kogo dotrze ta muzyka, kto ją usłyszy, nie zapomni nigdy.

Kiedyś, dawno temu, za górami, lasami i dolinami, żył naród który został przekonany karabinami i czołgami, że pragnie żyć w świecie czołgistów. Kraj ten odwiedziła królowa i zapytała poetę: Czy jest pan katolikiem? – Tak, odparł poeta, jestem wierzący, ale nie praktykujący. – A więc jest pan komunistą? Pytała dalej monarchini. Nie – odrzekł poeta. – Jestem niewierzący, ale praktykujący. Królową była Elżbieta belgijska, która w latach pięćdziesiątych ubiegłego stulecia odwiedziła Polskę. Na pytania królowej odpowiadał poeta, prozaik i koniunkturalista, Jarosław Iwaszkiewicz. Przypomniałem sobie tę anegdotę i w tej samej chwili, jakby freudowskim palcem dotknięty, skojarzyłem współcześnie imię poety.

Andrzej Szmilichowski

Lämna ett svar