Jeszcze na początku XX wieku Szwecja była jednym z najuboższych krajów Europy. Wzbogaciła się dzięki rozwojowi przemysłu, taniej energii, nieprzebranym lasom i złożom rud żelaza. A przede wszystkim dzięki mądrej systematycznej pracy. Szwedów cechuje niebywała konsekwencja. Jak już raz zaczną skręcać stoły, to z czasem wyrośnie z tego Ikea, zabiorą się za samochody – Volvo, budowę domów – Skanska, zaczną myśleć nad kuchenką gazową – Electrolux, gdzieś chcą zadzwonić? – Ericsson; bronić ojczyzny w powietrzu – Grippen. Nawet jak zaczną śpiewać, wychodzi im… ABBA.
Dziedzin, w których ten dziewięciomilionowy naród coś znaczy w świecie jest wiele, a najbardziej prestiżową jest Nagroda Nobla (ufundowana przez wynalazcę dynamitu, bo Szwedzi potrafią robić pożytek ze wszystkiego – w ten sposób wzbogacili się na dwóch wojnach światowych, biorąc w nich udział wyłącznie handlowy).
Szwecja od lat słynie z wysokich podatków (od 29% do 56 %), ale większość godzi się na te obciążenia, bo w zamian ma programy socjalne, jakich mogą jej pozazdrościć inne narody Europy. Szwedów cechuje też propaństwowość – szanują swoje państwo, są dumni ze szwedzkich wyrobów, przestrzegają prawa. Jedynym akceptowanym polem manipulacji jest oszczędzenie na podatkach – Ingvar Kamprad, właściciel Ikea mieszka w Szwajcarii. Z drugiej strony państwo stworzyło taki mechanizm podatkowy, który niebywale rozkręcił kon-sumpcję. Otóż szwedzkie prawo pozwala na odliczanie od podatku odsetek od kredytów. Do roku 1997 można było odliczyć całą kwotę odsetek, teraz około 30%. Ta ulga jest znakomitym sposobem zachęcania do zakupów. Szwedzi mówią wprost: Bardziej opłaca się spłacać kredyt, niż płacić progresywne podatki. Warto ten fakt zapamiętać: dobra konsumpcyjne są dla pracującego Szweda dostępne – na kredyt.
I jeszcze uwaga: Szwedzi się nie dorabiają. Poziom zamożności jest tu za wysoki. Młodzi bardzo szybko idą na swoje – biorąc kredyt na edukację, na mieszkanie. Już na studiach są zwykle zadłużeni na całe życie.
Przed Rewolucją bolszewicką Lenin kupił w sztokholmskim sklepie swoją słynną czapkę. Ciekawostka na temat o tyle, że Szwedom socjalizm się udał! Tutaj każdy ma prawo do opieki, do pracy albo zasiłku, także prawo do własnego lokum! No właśnie – już w latach 30-tych powstały państwowe firmy, budujące mieszkania i domy na wynajem. Co więcej, państwo wzięło na siebie obowiązek nie tylko budowania domów, ale i komponowanie składu lokalnych społeczności: tak dobierać lokatorów, by uzyskać pożądany społecznie skład osiedla. Czy o tym śnił Lenin?
Jeśli dodamy, że Szwedów cechuje skromność i skrytość, w miejscu pracy wszyscy mówią sobie na ty i nie ma podkreślania hierarchii, to nic dziwnego że milioner może mieszkać obok murarza na zasiłku – ich domy nie różnią się! W tym kraju dom nie jest przedmiotem marzeń, ale kwestią wyboru: jak kto chce mieszkać. Ostatnią wielką popularnością cieszą się apartamenty nad wodą, choć ta przyjemność kosztuje kilka milionów koron za mieszkanie o powierzchni 100 m2 (przy średnich zarobkach – 13 tys. koron netto).
Wielki Sztokholm liczy prawie 2 miliony mieszkańców. Stolica kraju dumnego ze swych osiągnięć informatycznych jest doskonałym przykładem, jaką to klęskę poniósł model pracy zawodowej w domu. Technologia IT pozwala prowadzić biuro we własnych czterech ścianach; owszem, ale nic z tego nie wynika. Nadal życie zawodowe, gospodarka i pieniądz skupiają się wokół wielkich miast – wokół Sztokholmu, Göteborga i Malmö – tu ceny są wielokrotnie wyższe niż na prowincji, tutaj rankiem autostrady przeżywają oblężenie. Nic dziwnego, że dom, który pod Sztokholmem kosztuje 3 mln koron, na północy można kupić za 250 tysięcy. (Uwaga: artykuł pisany w 2005 roku!)
Dom po szwedzku.
Szwed, który chce mieszkać w domu jednorodzinnym, ma kilka możliwości. Może starać się o kontrakt wynajmu domu od władz miasta, czy bezpośrednio w miejskiej spółce budowlanej. Państwowe budownictwo jeszcze do niedawna wysoko subsydiowane, jest bardzo silne. Spółki miejskie budują dla wszystkich warstw społecznych, ludzi różnej zamożności (a nie jak inne kraje – tylko dla biedniejszych). Od mieszkań w blokach do domów jednorodzinnych – każdemu wedle oczekiwań i możliwości. W ten sposób wybudowano już miliony mieszkań i domów. Pod koniec lat osiemdziesiątych przyszedł kryzys, który właśnie się kończy, bo niskie stopy procentowe ożywiły rynek. Nastąpiła jednak zasadnicza zmiana – teraz firmy z udziałem miasta budują na zasadach komercyjnych, tak jak inne firmy budowlane. Państwa już nie stać na dotacje.
Przykładem spółki budowlanej miasta jest „Mimer” w podsztokholmskim mieście Västerås. Firma gospodaruje 30 tysiącami lokali, w tym 13 tysięcy to domy jednorodzinne, najczęściej w zabudowie szeregowej – i wciąż buduje nowe domy. Kto mieszka w domach „Mimera”? Prawa ma mieszkaniec miasta, o nieposzlakowanej opinii, którego stać na czynsz (około 1000 koron/m2 + opłata za prąd). Jeśli chętnych na dany adres jest więcej – bywa, że o atrakcyjny dom nad morzem stara się 500 osób – decyduje system punktowy – ostatni głos mają władze miasta, badające kwestie socjalne oraz potrzeby swojego terenu.
Inna droga do własnego domu to skorzystanie z usług dewelopera. Tutaj rynek zdominowany jest przez kolosy typu Skanska, czy NCC, które wykupują całe tereny, uzbrajają je, planują i budują osiedla pod klucz, często z położonymi tapetami i wyposażeniem wnętrz.
Może też samemu kupić działkę i zatrudnić firmę, która postawi dom pod klucz – budowa trwa zwykle 6 miesięcy. Może wreszcie budować systemem gospodarczym – ale na tę ścieżkę decydują się raczej nieliczni. Co decyduje o kosztach? Najdroższa w procesie budowy jest robocizna. Robotnikowi trzeba zapłacić 320-350 koron brutto na godzinę. Nic dziwnego, że na tym rynku pojawiło się wiele firm z Polski i krajów nadbałtyckich, które psują ceny. Polski, litewski, łotewski wykonawca żąda nie 350 a 180 koron na godzinę.
W jakich domach chcą mieszkać Szwedzi? Ważna jest tradycja – upodobanie do regionalnej prostej architektury. Domeczki, w których ciągle mieszkają ludzie, a które wydają się być dla elfów. Kończy się olśniewający Sztokholm i zaczynają drewniane osiedla, takie same, jakie budowano sto lat temu. Budują i prywatni inwestorzy, i deweloperzy. W cenie są też stare domostwa poddane gruntownemu remontowi. Wojny światowe ominęły Szwecję – „stare” znaczy tu naprawdę coś co ma nieraz setki lat! Te domy mają średnio od 160, 180 m2 – do maksymalnie 250 m2 powierzchni. Stoją na działkach o wielkości od 700 m2 w mieście i od 2 tys. m2 na wsi. Domy są najczęściej malowane na czerwono – ten tradycyjny kolor uzyskiwano z barwnika przy okazji wydobycia rud żelaza w mieście Falun.
Szwedzi budują domy z drewna. Tego materiału mają pod dostatkiem, eksport sięga 10% światowego obrotu drewnem. Drewno jest najtańsze, jego trwa-łość bezdyskusyjna, a nade wszystko Szwedzi cenią ekologię. Budują więc domy w szkielecie drewnianym, korzystając z nowoczesnych materiałów izolacyjnych – wybierają ekofiber z makulatury zamiast wełny mineralnej. Okna zawsze trójszybowe – pod Sztokholmem temperatura spada zimą na wiele dni poniżej – 20oC. Drewniane domy dobrze wytrzymują surowe warunki – na ogrzanie zużywają około 80 kWh /m2 (gdy w Polsce od 120 do 460 kWh/m2).
W szwedzkim budownictwie prawie nie używa się plastiku – w wypadku pożaru okna i klamki zdeformowałoby się, odcinając drogę ucieczki. Tworzywa sztuczne wydzielają trujący gaz. Domy są wyposażone w wentylację mechaniczną z rekuperatorem. Jako źródło ciepła najczęściej wybierany jest prąd, rzadziej gaz, pompa ciepło.
Gminy badają nowe tereny budowlane na obecność szkodliwego radonu (bezbarwny i bezwonny gaz, powstający z rozpadu radioaktywnego radu, wchodzącego w skład skał). Tam gdzie jest taka potrzeba, płyty fundamentowe mają wbudowany system wentylacji. Państwo w połowie pokrywa koszt fundamentu.
Szwedzi stawiają na ekologię. Za wykorzystanie energii słonecznej do ogrzania wody, inwestor dostaje 1000 koron za m2 instalacji. Na osiedlach stoją kontenery do segregowania śmieci – dlatego nikt nie wyrzuca odpadków do lasu.
Szwedzkie firmy na ogół budują solidnie. Pracują w wąskich specjalizacjach, stąd można zobaczyć i taki obrazek, że glazurnik ułoży 25 m2 płytek dziennie. Częsta to sytuacja, że inwestor wyjeżdża na urlop, wraca – dom zbudowany. W tym społeczeństwie działa system rekomendacji. Firma wykonawcza, oddając dom, wykupuje 10-letnią polisę ubezpieczeniową na dom. Obowiązuje też dwuletnia gwarancja. Tak więc przez 10 lat wszelkie ujawnione wady są naprawiane albo przez wykonawcę, albo koszt napraw pokrywany jest z polisy. Co by groziło firmie, gdyby nie podjęła się naprawy? Stratę licencji, koszty w przypadku przegrania sprawy sądowej, zła opinia, a więc i brak klientów.
Mechanizm odpowiedzialności działa też na rynku wtórnym – przy sprzedaży domu sprzedający wypełnia formularz stanu technicznego domu. Kupujący – zatrudnia specjalistę do zbadania stanu domu. Zarówno formularz, jak i ekspertyza są gwarancją i podstawą w wypadku roszczeń.
Kredyt nie do spłaty?
Teoretycznie wybór jest prosty. Jeśli za wynajem dużego mieszkania w Sztokholmie trzeba zapłacić nawet do 15 tys. koron, do tego za parkowanie dwóch samochodów 3 tys. koron, o wiele bardziej atrakcyjne wydaje się kupienie albo zbudowanie domu na kredyt i płacenie ok. 10 tys. koron rat miesięcznie. Średnia cena domu jednorodzinnego w Szwecji wynosi 1 mln 300 tys. koron, ale ceny – jak powiedzieliśmy są bardzo zróżnicowane. W dużych miastach za dom 140 m2 na 700-metrowej działce trzeba zapłacić co najmniej 2,5-3 mln koron.
Wybór prosty, lecz nie dla każdego. Rodzina starająca się o kredyt powinna zarabiać co najmniej 40 tys. brutto. Przy zarobkach nauczyciela – 15-20 tysięcy, psychologa – 18 tysięcy, urzędnika gminnego – 20-23 tys. koron – ich dochody są za niskie, by otrzymać kredyt. Trzeba pamiętać też o kosztach utrzymania domu – do 10 tys. koron na miesiąc. Czy to znaczy, że wielu Szwedów nie stać na własny dom? Znów trzeba spojrzeć na specyfikę kraju – Szwedzi nie przywiązują wagi do kwestii własności – dom można wynająć.
Mimo takiego podejścia, rynek budowy i sprzedaży do-mów ożywił się w ostatnich la-tach. Od 3-4 lat, jak w całej Eu-ropie, tak i w Szwecji spadło o-procentowanie – nawet poniżej 3%. Kredyty stały się bardziej do-stępne. Kogo więc stać i ma taki cel, buduje, nabywa dom.
Bardzo charakterystyczna jest wypowiedź jednego z inwe-storów, którego spotykamy na ob-rzeżu wielkiego Sztokholmu.
Piotr mówi: Wziąłem po-nad 2 mln kredytu. Spłacam minimum. Chce mieć jak najwięcej pieniędzy teraz, kiedy jestem mło-dy!
Taka kalkulacja jest bardzo popularna. Jeszcze w latach 70-tych kredyty były spłacane. Teraz odpisy od podatku – jak mówiliśmy – sprawiają, że korzystniejsza jest rata niż nadpłata podatku. A po drugie – by Piotr zdążył przed emeryturą spłacić dwumilionowy kredyt, musiałby do końca aktywności zawodowej pracować praktycznie na ten jeden cel. Dlaczego tego nie zrobi? Tłumaczy: Ceny nieruchomości idą w górę. Kiedyś sprzedam dom, spłacę kredyt i jeszcze na tym zarobię.
To prawda – co 10 lat temu kosztowało 1 mln koron, dziś kosztuje 3 mln (w atrakcyjnym miejscu). Nieruchomość jest lokatą kapitału. Bank udziela kredytu, ponieważ ma pewny zastaw – dom. A Szwedzi nie przywiązują się do własnych domów raz na całe życie. Nie budują też z myślą o dzieciach – nie chcą żadnych dodatkowych kosztów. Bardzo często emeryci sprzedają swój dom, bo utrzymanie porządku jest ponad ich siły – to oni najczęściej wykupują apartamenty nad wodą w centrum miast. Trwa więc obrót nieruchomościami.
A gdy kredytobiorca straci pracę albo małżeństwo rozpadnie się? Banki prowadzą ugodową politykę, państwo wspiera pomocą, w ostateczności sprzedaje się dom, a po spłacie kredytu, zostaje na mieszkanie.
Generalnie, kredyt traktowany jest jak jedno z wielu obciążeń finansowych. Jak przystało na państwo dobrobytu, celem Szwedów nie jest posiadanie samo w sobie. Priorytety to stabilizacja, konto w banku, podróże; korzystanie z uroków życia bez afiszowania się bogactwem. Popołudniami ulice miast zaludnione są biegaczami, dwa razy w tygodniu wizyta w siłowni, po nabrzeżu Szwecji usianym wyspami kręcą się setki motorówek i żagli. A wieczorami? Co dziewiąty Szwed śpiewa w chórze.
Szwedzi są na tyle w przedzie, że problem domu nie jest tym, co zajmuje ich najbardziej.
Andrzej T. Papliński
Tekst był publikowany w Nowej Gazecie Polskiej w 2005 roku.
To fragment artykułu, który autor publikował wcześniej w ”Muratorze”.