TADEUSZ URBAŃSKI: Nostalgicznie i poznawczo

Przed nami wakacje i urlopy. Mimo, że w Szwecji, a nawet w Sztokholmie jest pięknie, wielu z nas pojedzie do Polski. To zupełnie normalne, że ciągnie nas do miejsc rodzinnych. Wszak w ciągu roku planujemy, że w Polsce spotkamy się z kimś sprzed lat, zajrzymy do dawno nie odwiedzanych zakątków. Właśnie, zajrzymy do pamiętnych miejsc z naszej młodości!

Gdy przylatuję do Warszawy, następnego dnia już jestem na Nowym Świecie i powoli idę w kierunku Starego Miasta. Zaglądam do księgarń, sklepów, nieraz przysiądę by się posilić lub czegoś napić. Bez względu na porę roku, tak rozpoczynam każdą swoją wizytę w Polsce.

Siadywanie latem w kawiarnianych ogródkach, ma swoja wymowę. Wtedy zamieniam się cały w patrzenie i słuchanie. Nie ma lepszego sposobu, by przekonać się o prawdzie ulicy w swoim czy obcym mieście. Trzeba patrzeć. Z marszu, nawet jeśli się idzie tzw. krokiem spacerowym, czyli się wlecze jak w parku, nie można poczuć wszystkiego. Treścią miast są ich mieszkańcy i ruch, a kamienice, pałace, mosty, to jedynie dekoracje.

Stanisław Lem, z urodzenia lwowiak, zapraszany po wojnie wielokrotnie do Lwowa, kuszony możliwością odwiedzin rodzinnego mieszkania przy ul. Brajerowskiej odpowiedział kiedyś na łamach gazety:  – Nie pojadę, tam zostały kamienie, a tamtych ludzi już nie ma.

W rodzinnej Warszawie czuję się u siebie jedynie w starym centrum, gdzie niewiele się zmieniło w ciągu ostatniego ćwierćwiecza. Buduje się tu dużo i dumny jestem z tego faktu w Sztokholmie, gdy o tym czytam w szwedzkich gazetach. Na miejscu, ten rozmach, rozmaitość i rozrzutność urbanistyczna irytuje mnie nieco. Czuję się nieraz zagubiony, jak zeszłego roku jadąc wieczorem z kolegą samochodem, gdy stwierdziłem, że gdybym wysiadł to nie wiedziałbym gdzie się znajduję. A przecież to tylko nowe centrum w okolicach ulicy Żelaznej.

Odwiedzając Warszawę przyjmuję zmiany w mieście skokowo. Zeszłym razem tego domu nie było, a teraz to absolutna nowość! Mam w sobie wbudowany na stałe mój własny prawidok Warszawy z Pałacem Kultury jako najwyższym i charakterystycznym punktem. Dziwię się zatem za każdym razem, gdy rzeczywistość nakazuje mi przejąć się nowym wysokościowcem a znajomi z dumą przypominają: — a czy widziałeś ten nowy dom przy Placu Trzech Krzyży?

Podobnie jest z nazwami ulic. O dawnym placu Dzierżyńskiego myślę jako o placu Bankowym i to jest jedyny przykład przyjęcia nowego, a w tym wypadku przedwojennego nazewnictwa ulic. Zwykle poszukuję adresów według komunistycznego nazewnictwa: al. Świerczewskiego, ul. Nowotki, ul. Rutkowskiego… Jak bym przyjechał z prowincji i Warszawę znał z dawnej szkolnej wycieczki.

Jeśli chadzam po mieście to raczej wybieram trasy nostalgiczne, przywołujące przeszłość. No, oczywiście odwiedzam muzea, zwłaszcza, gdy mogę obejrzeć jakąś szczególnie ciekawą wystawę, o której dowiedziałem się jeszcze w Sztokholmie. Wszystkie architektoniczne nowinki podziwiam raczej z daleka.

Przesiaduję więc najczęściej w ogródku restauracji przy pl. Zamkowym, bo to przecież furtka na Stare Miasto! I tu mogę wypatrzeć starych warszawskich znajomych jak i spotkać przyjezdnych ze Sztokholmu. Jeśli mnie znuży nowoczesność Warszawy, to wybiorę się np. do Zamościa czy Lublina.

Pozostających w Sztokholmie namawiam na krótkie wędrówki po mieście. W każdej księgarni można nabyć krótki przewodnik albo zdać się na kogoś chętnego do oprowadzenia. Popularne trasy i obiekty jak Gamla Stan, Zamek Królewski, Muzeum “Wasa”, Djurgården… są dobre dla nowicjuszy.

Weterani z wyobraźnią powinni zaglądać na Söder. Dlaczego? Gamla Stan swoją autentycznością jest ciekawe, ale dalekie. Średniowieczny układ ulic i nawała turystów nie sprzyjają zamyśleniom nad dziejami miasta. Za to Söder, po drugiej stronie Slussen, ma więcej przestrzeni a zróżnicowana zabudowa może przywodzić myśli, że nie od razu Sztokholm stał się metropolią Półwyspu Skandynawskiego.

Dla mnie dzielnica Söder, jest bliska nie tylko z powodu mojego tu mieszkania przed laty. Nie zdążyłem zresztą zobaczyć wszystkiego, bo jak to bywa z opatrzoną okolicą najbliższą — zna się ją pobieżnie. Niezwykłe jest to dalekie, a najciekawsze dzieje się gdzie nas nie ma.

Jeśli odwiedzamy Söder, to wyłącznie okolice ulic Hornsgatan, Folkungagatan i Götgatan. A przecież dziesiątki malutkich uliczek i zaułków zawierają nie tylko zabudowę XIX-wieczną, lecz prawdziwe, starsze skarby architektury i miejsca zamieszkania słynnych Szwedów.

Pewnej majowej soboty, wybrałem się tam, korzystając z zaproszenia grupy wycieczkowej z OPON-u pod przewodem Basi Gagnelid, która z przewodnikiem w ręku poprowadziła nas do Mosebacke i dalej zaułkami aż do dolnego biegu Folkungagatan. Wycieczka niespieszna, z przystankami, kiedy każdy z uczestników mógł dodać coś od siebie, nie trwała dłużej jak 3 godziny. Brak mi miejsca, żeby opisać czego się dowiedziałem, ale w opowiadaniu o starym malarzu, który ma pracownię w kamienicy, gdzie 150 lat temu była organizacja wychowawcza dla kobiet upadłych, a później dom dla byłych alkoholików, dostrzegłem skrót dziejów tej części miasta. Wszak na początku ubiegłego wieku mieszkała tu biedota, a dzisiaj tę dzielnicę zamieszkują artyści i różni postrzeleńcy, których można codziennie widywać na ulicach. Piwo w tutejszych pubach jest podobne do serwowanego w City czy na Östermalmie, a jednak podobno smakuje inaczej.

Tadeusz Urbański

Tekst publikowany był w Nowej Gazecie Polskiej w 2004 roku

 

Lämna ett svar