KATARZYNA GRUBEROWA: Moskwa. Saratów. Wracamy do Polski (9)

9 maja 1945 – koniec wojny zastał mnie jeszcze, co prawda, w Krasnojarsku, ale już znów byłam na wylocie. Otrzymałam wezwanie do przyjazdu do Moskwy do Zarządu Głównego. Nie układała mi się pod koniec praca z p.Ziemskim, przewodniczącym ZPP. Był niesłychanie podejrzliwy, nie lubił i nie miał zaufania do osób mających jakiekolwiek wykształcenie, nie znał języka rosyjskiego a i z pisaniem nie szło mu najlepiej.

W Moskwie miało się wyjaśnić, co mam robić dalej, bo oczywiście to ja miałam odejść z pracy, a nie starszy ode mnie znany terenowy działacz Stronnictwa Ludowego, jakim był p.Ziemski. To było dla mnie jasne. Czekałam na miejscówkę w pociągu, a to była trudna i skomlikowana sprawa. Używać trzeba było różnorodnych środków, by taką miejscówkę dostać i czasem czekać tygodniami. Jazda do Moskwy transsyberyjskim pociągiem, przyśpieszonym, trwała wtedy nieco więcej niż 6 dni! O jeździe bez zabezpieczonego miejsca siedzącego nie mogło być mowy. Były też miejsca sypialne, ale były bardzo drogie, a przede wszystkim nie do zdobycia dla zwykłego śmiertelnika. Wreszcie udało się. Wyjechałam z Krasnojarska pod koniec maja 1945 roku. Droga była długa, męcząca, ale też interesująca. Powtarzałam tę drogę teraz po prawie czterech latach w jakże innych warunkach – pociągiem pośpiesznym, z miejscówką, na dłuższych postojach mogłam wysiąść i kupić coś do jedzenia (miałam pieniądze!) od kobiet sprzedających placki, mleko, czasem jajka gotowane. Jaki luksus!

Po sześciu dobach jazdy dotarłam do Moskwy. Byłam bardzo zmęczona, ale pełna energii i bardzo ciekawa tego, co mnie czeka, ciekawa ludzi, których spotkam, samego miasta! A miasto to jest przeogromne, wprost oszałamiające. Na ulicach ogromny ruch, tłok na chodnikach. Duże wrażenie zrobiła na mnie podróż metrem moskiewskim. Wydało mi się piękne. Kiedy wiele lat później, w 1991 r., byłam tam ponownie, już ze Sztokholmu, wydało mi się szare, jeszcze bardziej zatłoczone, ponurawe, po prostu zniszczone – po prawie pół wieku! Metrem dotarłam do centrum, gdzie na ulicy Puszecznoj mieściły się biura ZPP. Tam wiedziano o moim przyjeździe, a ponieważ zbliżał się koniec dnia pracy, dano mi skierowanie do hotelu (bardzo odległego od centrum, jak się później dowiedziałam) i miałam się zgłosić nazajutrz rano do sekretarza Zarządu Głównego p. Juszkiewicza. Przy wyjściu z budynku spotkała mnie i zapytała, czy jestem Kasią Żdanowicz jakaś starsza pani (wtedy taka mi się wydawała, wcale wtedy nie była starszą panią). Na twierdzącą odpowiedź pytała dalej czy mam już skierowanie do hotelu. A potem orzekła, że nie muszę iść do tego hotelu – ona zabiera mnie do siebie, ma w pokoju wolne łóżko swojej siostry, więc mogę u niej narazie zamieszkać. Była to Mina Sztern (obecnie po mężu Michlewicz, mieszka w Sztokholmie). Mieszkałam u niej prawie miesiąc, zwiedzałam Moskwę, czekałam na rozstrzygnięcie mojej sprawy. Postanowiono w Zarządie Głównym, że nie wrócę do Krasnojarska a pojadę do Saratowa w charakterze instruktora i będę tam robić to, co robiłam dotychczas w Krasnojarsku – opiekować się bardzo licznymi Polakami mieszkającymi nad Wołgą, m.in. tymi, którzy przybyli tam rok wcześniej właśnie z dalekiego Krasnojarskiego Kraju. Rozmieszczeni oni zostali na terenach opuszczonych przez Niemców wysiedlonych w 1941 r. na Syberię. Sekretarzem Zarządu ZPP w Saratowie był wtedy Józef Gruber, o którym powiedziano mi w Moskwie, że to porządny facet i że będzie mi się z nim dobrze pracowało. Okazało się jednak, że sprzeciwia się on mojemu przyjazdowi, twierdząc, że na miejscu ma własnych pracowników. Mina pojechała do Saratowa i przekonała go, że jednak ja będę pomocna w pracy, że mam doświadczenie itp. I rzeczywiście – współpraca ułożyła się dobrze wtedy i układa się, jak wiecie, dotychczas, tj już 6o lat – na ogół pomyślnie!

W Saratowie w Zarządzie ZPP spotkałam grupę bardzo ciekawych ludzi (mam zdjęcie całego Zarządu). Pracy było sporo, gdyż i w samym Saratowie i w obwodzie saratowskim mieszkało bardzo dużo Polaków. Sporo jeździłam w teren głównie do sowchozów, gdzie mieszkali nasi podopieczni. Zanim znalazłam kąt do mieszkania przez jakiś czas spałam ”na waleta” u Janki Musiałówny w internacie – studiowała ona w wyższej szkole technicznej. Spotkałam się z nią w Warszawie na studiach w SGPS-ie, potem pracowała ze mną w redakcji, którą kierowałam, a ostatnio spotkałam się z nią i jej mężem w czasie pobytu w Warszawie w czerwcu 2007 r.

Do Saratowa przyjechałam w lipcu 1945 r., a już na początku stycznia 1946r. wyjechałam do Moskwy jako członek delegacji do spraw repatriacji Polaków z ZSRR do kraju. W składzie delegacji było kilka osób, przewodniczącym został Józef Gruber i na niego czekaliśmy w Moskwie kilka tygodni, gdyż przyjazd jego następcy w pracy w Saratowie opóźnił się.

Do Polski

Wreszcie w pod koniec stycznia 1946 r. wyjechaliśmy z Moskwy do kraju. Wyjazd ten bardzo przeżyłam. Przez wszystkie te lata wierzyłam głęboko, że do kraju wrócimy, ale bywały też, zwłaszcza w pierwszym okresie, a także w okresach huśtawki dotyczącej naszego obywatelstwa, chwile zwątpienia. Zdawałam sobie sprawę z postawy władz radzieckich, wiedziałam, że zrobią tylko to, co będzie w interesie ZSRR. Widzieliśmy wiele złego w ZSRR, większość trudności, wielkich trudności owego czasu, składaliśmy na karb wojny, za którą płaciło społeczeństwo rosyjskie ciężką pracą i bardzo ciężkimi warunkami życia. Jechaliśmy do kraju z nadzieją, że w Polsce będzie inaczej, że będzie wolność, sprawiedliwość, to o czym mówiliśmy ludziom na dalekiej północy. Słowem jechaliśmy pełni nadziei i najlepszych planów. Wiedzieliśmy już o zmianie granic Polski, o tym, że nasze rodzinne strony – Nowogródczyzna, Wileńszczyzna, Lwów i Stanisławów, cała wschodnia Polska zostały w Jałcie przez sojuszników, tj. Churchiila, Roosvelta i Stalina, przyznane ZSRR, że Polska otrzymała wzamian Ziemie Zachodnie, znacznie bogatsze, żyźniejsze, lepiej zagospodarowane, choć wojną zniszczone. Było smutno, że nie zobaczę Baranowicz, miasta w którym wyrosłam, ale też wiedziałam, że najprawdopodobniej nikogo z bliskich krewnych czy znajomych już tam nie ma, oni wcześniej niż Polacy z głębi Rosji przenieśli się na Ziemie Zachodnie.

I wracam do naszego powrotu do Polski. Jechaliśmy luksusowo, pierwszą klasą, byliśmy oficjalną 6- czy 7-io osobową delegacją! W Brześciu musieliśmy się przesiąść na pociąg osobowy (tu kończył się szeroki tor rosyjski). Ten polski pociąg już nie był taki luksusowy – zwykła trzecia klasa z lat chyba trzydziestych! Nasz majątek na nowy etap życia składał się z dwóch niedużych walizek z dykty kupionych w Moskwie i najniezbędniejszych osobistych rzeczy! A zatem w styczniu 1946 r. – zaczął się mój następny etap wędrówki. Nie byłam sama, miałam męża – ślub wzieliśmy w Saratowie przed moim wyjazdem do Moskwy. I byłam w początkach ciąży, co wcale nie jest łatwe, zwłaszcza kiedy się nie ma nic i nie bardzo wie, co będzie dalej. Przez kilka dni byliśmy w Warszawie, mieszkaliśmy w hotelu na Pradze, załatwialiśmy oficjalne wizyty u władz, sprawy związane ze zbliżającą się repatriacją Polaków z głębi ZSRR (z terenów wschodnich przyłączonych do Rosji repatriacja na Ziemie Zachodnie odbywała się wcześniej). Przeżywaliśmy powojenną Warszawę – zwały gruzów, wypalone domy, ciemość wieczorem, brak komunikacji po lewej stronie Wisły, i ożywiony ruch na ulicach Pragi, bogactwo (oczywiście w naszym ówczesnym pojeciu) towarów, a zwłaszcza żywności w sklepach, handlarzy złotem i walutą na ulicach, zaczepiających przechodniów natarczywym szeptem: złoto, walutę kupuję, co dla mnie było szczególnie dziwne.

Odwiedziliśmy mojego znajomego z Krasnojarska (Kańska), p. Goldmana, z którym kiedyś miałam jechać do Irkucka. Przyjechał do Polski wcześniej i pracował w związkach zawodowych. Mieszkał na ul. Puławskiej z rodziną. Zastałam ich bardzo zmienionych, postarzałych – okazuje się, iż niedługo po przyjeździe do Warszawy ich starszego syna (ok.18 lat) znaleziono powieszonego w gruzach w pobliżu domu. Nigdy nie wyjaśniono okoliczności. Samobójstwo rodzice wykluczali. Wiadomość ta wywarła na nas przygnębiające wrażenie.

Mało wtedy wiedzieliśmy o sytuacji w Polsce, o tym, że trwała właściwie wojna domowa, że w kraju było bardzo niespokojnie. Na Pragę wracaliśmy od p. Goldmanów dość późnym wieczorem. Miały być podobno ciężarówki na rogu Alej Jerozolimskich i Marszałkowskiej, które rozwoziły ludzi w różnych kierunkach. Czekaliśmy z dużą grupą ludzi bezskutecznie. Wzieliśmy dorożkę, która wiozła nas przez pół Warszawy, aż na Stare Miasto, bo tam był most pontonowy na Pragę. Do dziś pamiętam stuk kopyt końskich i echo jadącej dorożki przez puściuteńkie miasto. Ulice – to wąskie przejścia, dookoła gruzy, puste, wypalone domy, żadnych świateł, tylko księżyc dosyć jaskrawy. Dorożkarz nastawił budę – dla bezpieczeństwa. Z jaką ulgą powitaliśmy światła Pragi!

Po trzech czy czterech dniach pojechaliśmy do Łodzi, do centrali Państwowego Urzędu Repatriacyjnego, gdzie mieliśmy podjąć pracę. Łódź wtedy była właściwie stolicą Polski. Prawie nie zniszczona, pełna życia, sklepów, lokali, tu znajdowało się wiele centralnych urzędów. Byłam nieco oszołomiona. Zamieszkaliśmy w pokoju przydzielonym nam przez PUR, za całe umeblowanie służyło łóżko, chyba szpitalne, bo bardzo wysokie i maszynka do gotowania herbaty. Warunki więc były raczej spartańskie. Chodziłam na stacje kolejowe spotykać transporty repatriantów, które przez Łódź tylko przejeżdżały, kierując się na zachód Polski, na nowe ziemie. Rozmawiałam z ludźmi, ale żadnej pomocy własciwie nie miałam możności okazywać. Dość szybko doszliśmy do wniosku, że nie ma sensu siedzieć w Łodzi, trzeba być tam, gdzie repatrianci będą się osiedlać. Cała delegacja została podzielona i rozjechała się w różne krańce Polski. Nam przypadł Wrocław. Z Łodzi jakąś przypadkową półciężarówką z PUR-u pojechaliśmy do Wrocławia. Pracowaliśmy w Panstwowym Urzędzie Repatriacyjnym. Mama wróciła do Polski kilka miesięcy po naszym osiedleniu się we Wrocławiu. Zamieszkała z nami. Po pół roku otrzymała, wzamian za dom zostawiony w Baranowiczach, dom z ogrodem w Łagiewnikach na Dolnym Śląsku. Po kilku latach przeniosła się do Wrocławia. Zmarła w 1984 roku w Zabrzu, pochowana jest we Wrocławiu. Wspomnienia z najtrudnieszego okresu Jej życia z lat 1918 – 1921 znajdziecie w tym zbiorze naszych rodzinnych wspomnien.

We Wrocławiu zaczął się kolejny etap mojego, naszego z waszym Tatą, życia. 22 lata najpierw we Wrocławiu, a potem w Warszawie. Okres wypełniony pracą, rodzeniem dzieci – waszej trójki, moimi studiami na SGPiS-e, borykaniem się z trudnościami życia codziennego. Kolejny etap naszych wędrówek po świecie – uczuciowo najtrudniejszy – to wyjazd w 1968 roku z Polski w nieznane w jakże przygnębiających okolicznościach! Potem był krótko Wiedeń, następnie przez pół roku Rzym i wreszcie przyjazd do przyjaznej Szwecji 3 lipca 1969 roku. Jesteśmy tu już prawie czterdzieści lat!, zapuściliśmy korzenie, choć z Polską nie zerwaliśmy kontaktów, rodzina nam się znakomicie powiększyła. Ale to również wasze życie i o tym już sami swoim dzieciom i wnukom opowiecie.

Katarzyna Gruber

Foto: Nasz pierwszy urlop. Duszniki-Zdrój, 1947 r.

Przypisy

  1. Katarzyna Węglicka Kresowym szlakiem. Gawędy o miejscach, ludziach i zdarzeniach. Warszawa, Książka i Wiedza, 2006, 407 str., ill.
    2. Alianci to w czasie tej wojny Anglia, Stany Zjednoczone i Związek Radziecki
    3. W moich wspomnieniach koncentruję się na losach mojej, tj. Żdanowiczów, rodzinie. O życiu waszego Taty i o losach Jego rodziny dowiecie się z Jego własnych wspomnień. Tu chcę wam tylko przypomnieć, że Tata miał bardzo liczną rodzinę, miał też przed wojną żonę i maleńką córeczkę. Wszyscy oni zostali zamordowani przez hitlerowskich okupantów w 1942 roku we Lwowie i Stanisławowie.
    4. Przeczytałam w wydawanej w Polsce Gazecie Wyborczej z 11-12 sierpnia 2007r. artykuł o tzw. wiekiej czystce w ZSRR w 1937 roku pod tytułem „Polaków setkami brać”. Na podstawie rozkazu nr 00485 ówczesnego ministra bezpieczeństwa ZSRR, Jeżowa, i załączonej do rozkazu instrukcji aresztowano i przeważnie skazano na śmierć około 144 tysięcy Polaków mieszkających w ZSRR lub obywateli radzieckich z Polską lub Polakami mającymi związki. Osoby takie należało ”brać” bez jakichkolwiek materiałów obciążających czy dowodów podejrzeń. Najprawdopodobniej to na tej podstawie aresztowano w 1937 roku moich dziadków w Bobrujsku i stryja Michała w Swierdłowskiej obłasti, a także Wiktora Olechnowicza, o którym piszę w dalszej części moich wspomnień.
    5. Emilia Plater, 1806/1831, uczestniczka powstania listopadowego przeciwko zaborcom w 1831 r., stała się symbolem bohaterstwa kobiet polskich walczących o niepodległość
    6. Wspomnienia z mojej pracy w Bibliotece Nobla w Sztokholmie zostały opublikowanie w wydawanym przez Uniwersytet Upsalski czasopiśmie Acta Sueco Polonica nr 12/13, 2003 / 05, str.21 – 38
    7. Po czterech latach gimnazjum zdawało się egzamin maturalny, a następnie egzamin do wybranego liceum dwu lub trzyletniego.
    8. Siłaczka, bohaterka książki S. Żeromskiego pod tym tytułem, nauczycielka, wzór heroizmu i pełnego poświęcenia w pracy.
    9. Bardzo prymitywne bez jakichkolwiek urządzeń sanitarnych baraki służące za mieszkania dla robotników rolnych
    10 Wiejska chata bez komina, dym z ogniska wychodził przez sień
    11. Sowiecka służba bezpieczeństwa
    12. Po wybuchu wojny w 1939 roku w Londynie uformował się emigracyjny rząd polski, urzędował tam także prezydent Polski na emigracji
    13 Również Witek, oprócz wspomnień wojennych opisanych w 3 tych książkach, opisał swoje dzieje w takiej formie jak moja. kg
    14. Z książki K. Węglickiej Kresowym szlakiem dowiedziałam się, że rodzina Dzierżyńskich pochodziła z Iwieńca blisko Puszczy Nalibockiej na Białorusi. Na kilku stronach autorka wspomina tę rodzinę i opisuje m.in.wydarzenie z 19 czerwca 1943 roku, kiedy w miasteczku wybuchło powstanie. Plan powstania opacowali mieszkańcy wspólnie z rodziną Dzierżyńskich. Kazimierz Dzierżyński był pracownikiem starostwa, jego żona tłumaczką w żandarmerii. Mieszkali w folwarku Nowa Rudnia, dziś przemianowanym na Nowy Dzierżynów. Walka trwała 18 godzin, zginęło około 150 Niemców i kilku mieszkańców. Miasteczko wolne było przez dobę. Partyzanci AK, których tam nazywano legionistami, schronili się w Puszczy Nalibockiej, a mieszkańcy zapłacili srogo za tę dobę wolności. Niemcy wielu aresztowali, rozstrzelali około pięćdziesięciu osób. Zginęli m.in. starszy brat Feliksa Dzierżyńskiego Kazimierz i jego żona Łucja. Ich grób i pomnik znajdują się na iwienieckim cmentarzu. Feliks Dzierżyński to jeden z najważniejszych przywódców rewolucji bolszewickiej, szef sowieckich władz bezpieczeństwa, zwany krawawym Feliksem, odpowiedzialny za krwawe rozprawy z prawdziwymi czy rzekomymi przeciwnikami rewolucji i systemu sowieckiego.

Lämna ett svar