ALEKSANDER KWIATKOWSKI: Jak nie zostałem milionerem

Oglądam program rozrywkowy na TV4 nazwany Postkodmilioneren. Równie regularnie otrzymujemy pocztą propozycje nabycia losów na loterię, rozlosowującą sute, 6-ciocyfrowe nagrody pieniężne, a także nowe samochody osobowe. Losów nie kupuję, ale program oglądam. Tam też można wygrać milion, po udzieleniu odpowiedzi na 15 pytań o wzrastającej skali trudności. Oczywiście nie poprzez oglądanie, lecz po wzięciu w nim udziału.

Tu waham sie, bowiem moja świetna niegdyś pamięć, zdecydowanie się pogorszyła i zdobycie miliona może okazać się zadaniem ponad siły. Jak dotąd, na przestrzeni parudziesięciu lat programu, milionerów było bodaj kilku, większość startujących może uznać za sukces zdobycie sumy sięgającej bądź nieco przekraczającej 100.000 koron.

By jednak właściwie ocenić moje szans,e muszę przejść do opisu wcześniejszych przypadków, gdy było mi dane coś wygrać lub wprost przeciwnie. Po raz pierwszy wystartowałem w TVP w roku 1958 w teleturnieju filmowym jako członek 3-osobowej grupy zwanej Czytelnicy Tygodnika Ekran. Rywalami były drużyny czytelników Wiadomości Filmowych oraz telewidzów. W półfinale nasza drużyna pokonała telewidzów, a w finale Wiadomości Filmowe, wygrywając w sumie 12.000 zł (do podzialu przez 3), ja w dodatku zostałem w plebiscycie widzów uznany na najlepszego zawodnika indywidualnie, co przysporzyło mi jeszcze 1000 zł. Triumf był bezprecedensowy, popularność ogromna (choć na pewno krótkotrwała): nazajutrz odbierałem np. gratulacje w autobusie od przypadkowo napotkanego aktora, Tadeusza Janczara. A na łamach Życia Warszawy wychwalał naszą drużynę sam Władysław Kopaliński.

Początek świetny, ale ciąg dalszy mniej imponujący. Kilka lat później wystartowała w TVP Wielka Gra i obserwując zawodnika zdobywającego 25.000 zł za zestaw odpowiedzi w temacie ”Tatry” uznałem, sam znając te odpowiedzi, że mogę podjąć próbę powtórki. No i załamałem się na 4 czy 5-tym, pozornie prostym, pytaniu o najwyższy szczyt w polskich Tatrach Zachodnich. Odtąd wiem, że jest to Starorobociański Wierch.

Przechodząc kiedyś koło Pałacu Kultury zajrzałem z nudów do jednej z sal, gdzie właśnie odbywał się quiz pt. Zgaduj zgadula, prowadzony przez popularną parę Rokita-Przybylski. Z sali zgłaszali się uczestnicy, którzy po odpowiedzi na trzy pytania wygrywali 2-tygodniowe wczasy w Międzyzdrojach. Tyle, że nikt nie wygrywał i większość ze wstydem załamywała się na pierwszym czy drugim pytaniu. Zirytowany tą sytuacją, zgłosiłem się sam. Dwa pierwsze pytania (których już dziś nie pamiętam) nie sprawiły mi najmniejszej trudności. Trzecie brzmiało: Kto przeciwko komu zorganizował ostatni zajazd na Litwie, i już w trakcie jego odczytywania czułem, żem już w ogródku, już witam się z gąską. Ale starym obyczajem z teleturnieju filmowego, chwalonym właśnie przez Kopalińskiego, dla zwiększenia napięcia zwlekałem z odpowiedzią przez większość dozwolonych 10 sekund. W końcu jednak odpowiedziałem: Soplicowie przeciwko Horeszkom. Na to Przybylski (jak się później zorientowałem, uznający, że wiem, że dzwonią, ale nie wiem w którym kościele, i chcąc mi pomóc) powtarza pytanie z naciskiem na słowa KTO przeciwko KOMU. U mnie popłoch myśli i cytatów: chyba chcą mnie zdezorientować, kto tam jeszcze? Mickiewiczów dwiestu z Horbatowicz? Kobryń i cztery zaścianki? i … z uporem powtarzam raz jeszcze błędną odpowiedź. Kompromitacja, dowodząca jak płytka jest znajomość uczonej w gimnazjum klasyki.

Już w Szwecji, oczywiście po jakim-takim opanowaniu języka, zastanawiałem się szereg razy nad udziałem w którymś z quizów. Do odpowiednika Wielkiej Gry nie zostałem przyjęty z racji małej widowiskowości zaproponowanego tematu: Życie i twórczość A.I. Sołżenicyna. Kilka lat wcześniej przymierzałem się do innego quizu, prowadzonego przez boga rozrywki w szwedzkiej telewizji – Lennarta Hylanda. Najpierw musiałem odpowiedzieć na serię pytań ustnie przez telefon, i o dziwo miałem 13 trafnych odpowiedzi na tyleż pytań. To mnie kwalifikowało do II etapu, już w gmachu telewizji, u samego Hylanda. Słysząc obcy akcent dokonał sprawdzianu mej wiedzy o Szwecji, w której na pewno były luki, większe niż dziś. I na tym skończyła się ta próba.

Innych nie było, ani nawet myśli o nich. Aż do pojawienia się na ekranie dwóch programów: Vem vet mest, sprawnie prowadzonym przez Rickarda Olssona oraz w.w. Milionerów. Pierwszy wymaga błyskawicznej orientacji, przy średnio trudnych pytaniach. Do tego programu zgłosił się parę lat temu mój syn, i doszedł nawet do finału. Milioner daje dłuższy czas do namysłu i kilka różnej klasy podpórek, ale skala trudności rośnie i mało komu udaje się przekroczyć 100.000 nie mówiąc już o milionie. Nadal się waham, a pamięć się stale pogarsza…

Z drugiej strony śmieszą mnie i irytuja w tym programie wyznania pracujących i na ogół nieźle zarabiających Szwedów, którym zastrzyk finansowy jest np. potrzebny do odbycia jeszcze jednej egzotycznej podróży. Tak jakby nie mogli oszczędzić tej sumy z pensji, choćby kosztem innych wydatków.

Aleksander Kwiatkowski

Lämna ett svar