ZYGMUNT BARCZYK: Cuda Mistrza z Walencji

Walencja jest miastem, które da się lubić i które chce się lubić. Ma w sobie to coś, czego odwiedzający nie musi definiować, wystarczy iż wie, że się w nim wspaniale czuje (jak autor tego tekstu). Miasto z długą historią,zanurzone w tradycji, ale tętniące wielkomiejskim życiem współczesności, imponujące różnorodnością zabudowy, no i cieszące tym, że “ma wszystko”.

Co znaczy wszystko? Żywe, nowoczesne śródmieście, atrakcyjną starówkę, “klimatyczne” Barrio El Carmen, wygodne dzielnice rezydencjalne, bulwary, promenady spacerowe (stare koryto rzeki Turia), port, dzielnicę rybacką i atrakcyjną miejską plażę morską. Słowem – Hiszpania, kiedy najlepsza. W zapleczu miasta uprawy rolnicze, park narodowy i góry zapraszające do wędrówek. Jest ładny stadion piłkarski, którego gospodarzem jest dobra drużyna pierwszoligowa.

Jest w tym mieście jeszcze coś, czego inne miasta nie mają: Miasteczko Przyszłości. Położony w delcie osuszonej rzeki klejnot nad klejnoty! (i w tym miejscu autor tekstu obiecuje powściągnąć dalsze zachwyty nad jego ulubionym miastem).

Miasteczko Przyszłości, oficjalnie zwane Miastem Sztuki i Nauki (Ciudad de las Artes y Ciencias) jest przykładem najbardziej zachwycającego ikonostazu architektury, jaki powstał w ostatnim półwieczu w świecie. To dzieło wielkiego syna tego miasta: Santiago Calatravy. Całość obejmuje obszar 350.000 m². Miasteczko jest de facto „miastem w mieście”, składa się bowiem z wielu obiektów stanowiących zwartą koncepcję architektoniczną, wyraźnie wyodrębnioną z okalającej substancji miasta.

Potrzebne są zdjęcia i filmy (od których roi się w Internecie), by uświadomić sobie skalę i niezwykłość przedsięwzięcia, przyprawiającego zaiste o zawrót głowy. Trzeba koniecznie tam pojechać, by przeżyć wrażenie cudowności, jakiego dostarczają dzieła Calatravy, zaprojektowane we współpracy z z Félixem Candelą.

Zaczarowany świat futurystycznych budowli, niby kopuł, stacji orbitalnych na obcej planecie, grzbietów wielorybów, znajduje się w pewnej odległości od zwartej zabudowy miasta, jako że cały kompleks zbudowano w delcie osuszonej rzeki Turia. Jej korytem, idąc przez środek miasta ku morzu, można przespacerować się w scenerii świetnie zakomponowanych parków (Ogrody Turii). Rzekę, po tragicznej powodzi w 1957 roku, skierowano ku morzu innym, omijającym śródmieście, korytem. W delcie „starej rzeki” stanęło właśnie rzeczone cudo Calatravy: Ciudad de las Artes y Ciencias.

Początki przedsięwzięcia nie zapowiadały aż takiej rewelacji, choć zamierzenia były śmiałe. W 1989 roku, ówczesny prezydent autonomicznego rządu Walencji podjął, z inspiracji profesora historii nauki z miejscowego uniwersytetu, wątek budowy Miasta Nauki na mulistych terenach dawnego koryta rzeki. Górę zrazu wzięły macho-instynkty w pojmowaniu wielkości dzieła. Miała powstać wieża telekomunikacyjna o wysokości 370 m (wtedy byłaby to trzecia, co do wysokości, wieża w świecie), planetarium i muzeum nauki. Miasto oferowało 350 tys. m2 powierzchni, zapewniło wolność działania architektom i praktycznie nieograniczony budżet. W zamian oczekiwało jednego: projektu, który sprawi, że Walencja stanie się sławna i przyciągnie śmiałością i urodą swych projektów wszystkich, których warto przyciągnąć, by miasto zaczęło lśnić i brylować. Dopowiem od razu, że dziś bryluje i zachwyca. To jedno z najpiękniejszych i najciekawszych miast – nie tylko w Hiszpanii, ale i w Europie.

Dobrze się stało, że władze miasta wybrały na autora projektu Santiago Calatravę. Dzięki temu udało się zrezygnować z pomysłu z wysoką wieżą, jak i z prób imponowania gabarytami budowli. 40-letni podówczas Calatrava przygotował wpierw projekt w formie wystawy. Widzowie, a zwłaszcza decydenci, którzy przybyli na wernisaż, byli przerażeni. “Piękne! Tylko tego nie da się zbudować” – dominowały głosy. Zauważono też od razu, że to “niebotycznie drogie przedsięwzięcie”, jak komentowała nazajutrz prasa.

Do projektu jednak przystąpiono. Lata 90. były w Hiszpanii okresem optymizmu inwestycyjnego i boomu ekonomicznego. Nastała zatem pogoda dla nowych ikon architektury i miejskich ikonostazów. Nawet w najdalszym tle nie pojawiały się jeszcze zapowiedzi kryzysu finansowego. Na początku tworzenia nowatorskiego kompleksu nauki i sztuki, konserwatywna opozycja wytykała rządzącym socjalistom, że podejmują się projektu na miarę faraonów. Kiedy sami później objęli władze, z jeszcze większym rozmachem stymulowali dzieło Calatravy. Koszt Miasteczka, przewidziany na 300 mln euro urósł do sumy trzykrotnie wyższej. Sam Calatrava zdziwiony był łatwością, z jaką można było zabiegać o nowe środki, przy drożejącym nieustannie projekcie. Dopiero po latach miało się okazać, że koszty przedsięwzięcia spowodowały długi, których spłata sięga nadal około 20% dysponowanego budżetu w regionie Walencji.

Począwszy od roku 1996, koryto rzeki i rozciągające się nad nim tereny na południowym wschodzie Walencji, na 15 lat zamieniły się w ogromny plac budowy. Budynki wchodzące w skład Miasta Przyszłości powstawały na raty. Najpierw, na płaskim terenie wyrosło wielkie, białe, przykryte ruchomą powieką i wyposażone w stalowe rzęsy oko. Dziś to słynne, znane z tysięcy fotografii, planetarium L’Hemisferic, w którego wnętrzu znajduje się również kino iMax. Pierwsza ikona w ciągu emblematycznych budowli stała się zatem faktem.

O “efekcie Calatravy”, w kontekście nowego powstałego kompleksu Walencji z emfazą pisała Marta Sapala: Żółw, chrabąszcz, oko – nie ma to żadnego znaczenia. Czy można bowiem stworzyć coś bardziej ekscentrycznego niż budynek, który puszcza oko do podziwiających go ludzi? Ano można. Podłużne i najeżone białymi kolcami Muzeum Nauk im. księcia Filipa wygląda jak gigantyczny szkielet nieznanego morskiego potwora, rozłożony na piasku. Może jakiś przedpotopowy homar, może prawieloryb? Na jego przykładzie doskonale widać, co najbardziej kręci Calatravę.

Organiczne kształty: krągłości kobiecych bioder, kolumny końskich pęcin, ciernie żeber, żyłkowania liści. Do opisywania jego projektów lepiej przystają określenia z podręcznika biologii niż czysta geometria(…) Najambitniejszym z projektów wchodzących w skład nowej Walencji jest Palau de les Arts Reina Sofia (Pałac Sztuk im. królowej Zofii), w którego wnętrzu znalazła się między innymi opera na 4400 miejsc. Budowa Pałacu trwała 8 lat, pochłonęła 330 milionów euro. Przy projektowaniu Calatrava naprawdę puścił wodze fantazji; budynek jest ruchomy, jego zasadnicza część jest ukryta pod serią latających dachów. Złożony, wygląda jak ekscentryczny hełm…

Santiago Calatrava, autor Miasteczka Przyszłości, zanim przystąpił do dzieł iście renesansowych, specjalizował się w mostach. Jego projekty rozpoznawalne są z daleka; ażurowe łuki przypominają oczyszczone żebra zwierząt. Są organiczne i technologiczne, agresywne i miękkie jednocześnie. W Walencji też zaczął od mostu. W 1995 roku w centrum miasta stanęła niezwykła przeprawa – niezbyt długa (130 metrów), ale zawieszona na betonowym łuku, który wygląda jak gigantyczne białe żebro wycelowane w niebo. Kształt, który na pierwszy rzut oka przeczy inżynieryjnej logice. Dziś nazwisko Calatravy kojarzy się z wieloma efektownymi dziełami na całym świecie, które niewątpliwie dadzą mu miejsce w historii godne renesansowego herosa. Dzięki Miasteczku Przyszłości na zawsze też będzie ono zrośnięte z tym, co najlepsze (i najdroższe) w jego mieście rodzinnym – Walencji.

Miasto zapewne długo jeszcze będzie się borykało z kłopotami finansowymi i gospodarczymi. To niebywałe przedsięwzięcie, imponujące oryginalnością, polotem, skalą, wciąż obciąża kasę miejską, mimo napływu chętnych z całego świata, pragnących podziwiać cuda Mistrza z Walencji.

Zamykając księgi rachunkowe, trzeba powiedzieć sobie jasno: piękna, wspaniała Walencja stała się świadkiem architektonicznego cudu. I ten nie zniknie, będzie nadal promieniował, co najwyżej jego materialna substancja z czasem zmurszeje.

I po prawdzie, już murszeje. Trzeba remontować, poprawiać… Och, ułomności życia, ech wy.

Zygmunt Barczyk

© CC0 Public Domain

Lämna ett svar