Nie dziwię się, gdy słyszę, że Potop Szwedzki miał miejsce w czasach prehistorycznych. Albo gdy ktoś pisząc do mnie list na jednej kartce potrafi zrobić 30 błędów – licząc całe zbitki słów jako jeden: np. szweckimi użęndami. Ponad 60 lat temu, ówczesne władze Polski Ludowej ogłosiły, że zlikwidowany został w Polsce analfabetyzm. Oznaczało to, że według kryteriów UNESCO, niemal wszyscy obywatele powyżej 15 roku życia potrafią czytać i pisać. Podstawową (bardzo podstawową!) wiedzę o szeroko rozumianym świecie, miało kształtować szkolnictwo podstawowe. Były to czasy przed wynalezieniem komputerów i internetu…
Znana zależność, że lepiej być bogatym i mądrym, niż biednym i głupim doskonale oddaje problemy współczesnego wtórnego analfabetyzmu. Rzymska definicja analfabetymu, z niewielkimi modyfikacjami, obowiązywała aż do 1950 roku, kiedy to dzięki staraniom UNESCO, dodano do zestawu umiejętności podstawowych działania matematyczne i rozpoczęto ogólnoświatową dyskusję nad tym, co piśmienność oznacza we współczesności. Dopiero w 2000 roku UNESCO ogłosiło nową, zmienioną definicję: „Alfabetyzm (literacy) oznacza zdolność do rozpoznawania, rozumienia, kreowania, analizowania, obliczania i praktycznego użycia tekstów / materiałów i danych, pisanych i drukowanych o różnym charakterze.” Był to czas, kidy świat właśnie wchodził w najintensywniejszą fazę rewolucji naukowo-technicznej. W 2002 roku zaledwie 19% populacji naszego globu miało telefony komórkowe (1.174 miliona). Z Internetu korzystało zaledwie 631 milionów (10% populacji).
Dziesięć lat później z telefonów komórkowych korzystało już 6 miliardów mieszkańców ziemi. Dostępem do Internetu cieszyło się ponad 2,3 miliarda. Paradoksalnie łatwość dostępu do sieci i jej nieograniczonych zasobów wiedzy stała się jedną z głównych przyczyn specyficznego uwstecznienia w zakresie alfabetyzacji. Współcześni „analfabeci”, często z dyplomem wyższej uczelni, nie potrafią sprostać wymogom kompetencyjnym XXI wieku. W nowej, postindustrialnej rzeczywistości nie wystarczy już po prostu znać alfabet, umieć czytać i pisać. To stanowczo za mało.
Niestety – Polacy w tym zakresie nie mają powodów do dumy. Niemal we wszystkich statystykach i badaniach wypadamy słabo. Internetowy program telewizyjny ”Matura to bzdura” (na YouTube) bezlitośnie uświadamia nam, że powszechny obowiązek szkolny nie przekłada się na wiedzę społeczeństwa. Z badań przeprowadzonych w 24 krajach przez OECD – chodzi o Międzynarodowe badania Kompetencji Osób Dorosłych – wynikało co prawda, że w Polsce aż 42% osób w wieku 30-34 lata miało wyższe wykształcenie (średnia europejska to 38%), ale co trzeci magister nie przeczytał ani jednej książki w ciągu roku, 17% żadnej gazety, a generalnie aż 61% Polaków w ogóle nie czyta (mimo, że rzekomo umie….).
Ewa Wilk pisała swego czasu w ”Polityce” (”Współcześni półanalfabecie: wykształceni, ale ignoranci”):
Wydaje się dość nieprawdopodobne, by analfabetyzm miał dotykać kolejne młode roczniki, urodzone ze smartfonem w ręku i tabletem przed nosem. Życie społeczne młodzieży polega przecież na bezustannym pisaniu – obsesyjnym klepaniu w rozliczne klawiatury. Prof. Ewa Przybylska, pedagog, specjalistka w dziedzinie andragogiki (subdyscyplina zajmująca się kształceniem dorosłych), autorka książki „Analfabetyzm funkcjonalny”, jest jednak sceptyczna: posługiwanie się tymi urządzeniami jest coraz łatwiejsze, zgadując słowa, piszą one za człowieka. Emotikony, proste hasełka, powszechna zgoda na ignorowanie ortografii i interpunkcji – wszystko to sprawia, że nawet analfabeta dosłowny jest w stanie opanować ten rodzaj komunikacji. Istnieje – rzec można – model nowoczesnego analfabety: młody mężczyzna, w szkole często grał rolę klasowego wesołka, jakoś się prześliznął z klasy do klasy, zaliczył (zgadł, ściągnął?) egzaminy na słynne 30 procent. Bynajmniej nie jest ofermą życiową, przeciwnie – rekompensuje sobie niedostatki pewnością siebie, życiową przebojowością, agresją. Prof. Przybylska tłumaczy, że analfabetyzm pociągą za sobą jednak potężny koszt psychiczny: żyje się w ciągłym strachu przed zdemaskowaniem, a więc bezustannie obmyśla strategie, jak tego uniknąć.
Zamożność społeczeństwa przekłada się na ogólny stan wiedzy i czytelnictwo – uważają eksperci. Dlatego na przykład poziom tak zwanej ”ignorancji” na wiedzę jest najniższy na świecie w Szwecji. Ale to przełożenie nie jest wcale takie automatyczne. Według International Adult Literacy Society ocena skali analfabetyzmu wtórnego oraz funkcjonalnego (dot. niemożności zrozumienia i wykorzystania drukowanych informacji oraz przedstawień graficznych, tj. ikon, wykresów, diagramów), czyli praktycznej niezdolności posługiwania się słowem pisanym: braku zrozumienia treści najprostszych instrukcji, braku umiejętności wypełnienia najprostszych formularzy – wcale nie jest łatwa. Podobnie jest z analfabetyzmem matematycznym, czyniącym ludzi niezdolnymi do sprawdzenia rachunku w kasie sklepowej, nie mówiąc o obliczeniu podatków. Badanie tych zagadnień daje czasem bardzo różne wyniki, w zależności od przyjętych kryteriów. Odsetek ten nawet w bogatych krajach może sięgać 50 i więcej procent. Ocenia się, że np. 77% Amerykanów, 47% Polaków i 28% Szwedów ma problemy ze zrozumieniem tekstów, a mianem sprawnych językowo można nazwać w tych trzech krajach odpowiednio tylko 2%, 21% i 32% mieszkańców. Wynika z tego, że ”bogaty” Amerykanin” wcale nie jest bystrzejszy od uboższego kuzyna znad Wisły.
W średniowiecznej Polsce, podobnie jak w innych krajach Europy, analfabetyzm obejmował przytłaczającą większość ludności. Pisać i czytać potrafili jedynie przedstawiciele duchowieństwa i urzędnicy dworscy. W Rzeczypospolitej Obojga Narodów analfabetami w połowie XVIII w. było jeszcze ponad 90% społeczeństwa. Nieznaczna poprawa nastąpiła w okresie zaborów. W Królestwie Polskim i w Galicji około 1870 roku analfabeci stanowili około 80% ogółu ludności, a w zaborze pruskim już tylko 30%. W 1914 na ziemiach polskich było: 57% analfabetów w zaborze rosyjskim, 40% w Galicji i 5% w zaborze pruskim. Według statystyk w Polsce w 1921 było 33,1% analfabetów, w 1931 – 23,1%, w 1960 – 2,7%. Po 1953 roku teoretycznie analfabetów Polsce już nie było.
Można jednak powiedzieć: statystyki sobie, a życie sobie. Wśród polskich piętnastolatków prawie co dziesiąty jest funkcjonalnym analfabetą i nie rozumie najprostszych informacji. Młodzież nie rozumie tekstów pisanych, ale także nie radzi sobie z obrazami, które docierają do nas z telewizora – podstawowego dla większości źródła informacji. Jeśli więc cyniczni politycy mówią, że ”ciemny lud to kupi”, mają całkowitą rację. Nie dziwią więc próby zawłaszczania telewizji – nazwijmy ją według kryteriów szwedzkich – publicznej.
Najistotniejszą jest sfera wiążąca sprawę analfabetyzmu z edukacją. Skoro na poziomie szkoły dokonuje się proces selekcji i formowania się dużej grupy funkcjonalnych analfabetów, to właśnie tam należy szukać sposobów poprawy warunków kształcenia, douczania, tworzenia dodatkowych programów dla uczniów najsłabszych i tym samym najbardziej zagrożonych. Trzeba też zadbać o edukację multimedialną, której znaczenie wciąż rośnie, związaną nie tylko z telewizją, ale także kompetentnym posługiwaniem się Internetem który wzmacnia, nie ogranicza, jak się powszechnie wydaje, zainteresowanie książką.
Jeszcze parę lat temu Internet dawał nadzieję na to, że teraz każdy obywatel będzie mógł brać udział w życiu publicznym. Z perspektywy czasu widać, że stało się zupełnie odwrotnie. Natłok informacji spowodował, że przyjmujemy je zupełnie bezrefleksyjnie i nie mamy czasu na zastanowienie się czy są one prawdziwe. Często mylimy także fakty z opiniami i nie potrafimy ich krytycznie ocenić. Wiedza o świecie zdobywana przez Facebooka dociera do nas w sposób selektywny, często w zależności od tego z kim się ”przyjaźnimy” na Facebooku. Powielanie i lajkowanie informacji odbywa się w sposób automatyczny, bez zastanowienia skąd wiadomość pochodzi, bądź jaki jest ukryty często cel jej rozpowszechniania.
Wtórny analfabetyzm i ignorancja zawsze idą ramię w ramię. Niech więc nikogo nie zdziwi fakt, że pewnie więcej niż połowa Polaków nie potrafiałby powiedzieć jak się nazwa premier Polski i ilu posłów liczy Sejm. Trzy czwarte Polaków w Szwecji nie wie jak nazwa się premier Szwecji, mimo że mieszkają tutaj już parę lat. A 95% z nich nie potrafiłoby wymienić nawet pięciu ministrów obecnego rządu szwedzkiego. I nie pocieszajmy się faktem, że 100% Szwedów nie potrafiłoby wymienić podobnej piątki w rządzie polskim… (ngp)