Po czym poznać Polaka?

„Po czym poznać Polaka za granicą?” to oprócz „pracy za granicą” najbardziej popularne wątki na różnego rodzaju forach Internetowych. I temat wiecznych dyskusji, które prowadzimy między sobą. To, co łączy Polaków na emigracji, to negatywny światopogląd: dotyczący otaczających nas autochtonów i innych Polaków. I najczęściej w tych ocenach i dyskusjach zatracamy proporcje.

Nasze stereotypowe myślenie o nas samych buduje obraz niezbyt zachęcający. Przykładowy Polaka na emigracji to gość koło 40-tki, nadużywający alkoholu oraz przekleństw, ma czerwona twarz, spracowaną i przepitą. Często ogolony na łyso albo krótko ostrzyżony z wąsami, odziany w dres prymityw lub gruby sweter. Inni twierdzą, że Polaka łatwo poznać po zachlapanym farbą ubraniu, gdy wraca metrem z roboty do domu. Z kolei Polka ma na głowie pasemka, krótki top z dekoltem po kolana, ciuchy sprzed kilku sezonów, złotą torebkę, złote buty, złoty pasek, na paznokciach tipsy, które wyszły z mody 20 lat temu. Powszechna jest opinia, że Polaków za granicą można też poznać po głośnym sposobie bycia – o ”kwiecistym” i wulgarnym języku nie wspominając  – i po… sandałach założonych na białe skarpetki. Zdarzają się także opinie, że Polak łazi w sobotę pijany po mieście, wrzeszczy lub śpiewa, a w dzień spaceruje obładowany zakupami z „Lidla”.

Bardziej dociekliwi znajdują jeszcze inne wspólne cechy: Polacy lubią narzekać, że nie mają pieniędzy, chociaż trudno w to uwierzyć biorąc pod uwagę fakt, że kombinują jak mogą, żeby te pieniądze były. Cwaniactwo jest podobno wpisane w naszą naturę. Polak, który nie kombinuje, nie jest w stu procentach Polakiem. No i rzecz najważniejsza: jak usłyszymy narzekanie na Polaków, to z pewnością wypowiada je… Polak.

Czy rzeczywiście tak jest? Czy stereotyp Polaka, o którym się mówi – że to ciemny, niewykwalifikowany i nie znający języków pijak, w dodatku niewychowany prostak, któremu nic nie da się wytłumaczyć – to tylko mit czy, niestety, prawda? Pomijając zewnętrzne atrybuty – które w sporej części są prawdziwe – reszta jest mitem. Ale co zrobić, aby poprawić wizerunek nas, Polaków z granicą? Co zrobić by inni (i my sami) potrafili dostrzec zalety takie jak pracowitość, inteligencja, sumienność, dokładność, kompetencja, a nie tylko stare i utarte wady…

Po pierwsze: pozbyć się kompleksów. Po drugie: nie ulegać stereotypom. Po trzecie: rozejrzeć się w koło i zrozumieć, że kluczem do oceny powinna być daleko posunięta tolerancja.

Wiadomo: z kompleksów ciężko wyleczyć, ale wystarczy spytać Szweda, czy on widzi zewnętrzną różnicę między nami a np Węgrami, Niemcami, czy Estończykami – by być bliżej prawdy. Wbrew (stereotypowemu) myśleniu, że Szwedzi są niechętni wobec cudzoziemców, to jednak Szwecja jest krajem, gdzie przestano zwracać uwagę na kolor skóry czy ubrania. To my sami – nie potrafiąc znaleźć sobie tutaj miejsca – traktujemy się jako element gorszy i dyskryminowany.

Spacer w sobotni wieczór w centrum Sztokholmu, na Söder – albo żeby było śmieszniej np. w Bredäng – uświadomi nam, że ci którzy tam śpiewają, obsikują zaułki domów, wrzeszczą i zataczają się, to bynajmniej nie my. Albo nas w tłumie po prostu nie widać… Co oczywiście nie oznacza, że jesteśmy narodem abstynentów i ponuraków.

Lubimy narzekać na „czarnych” i „kolorowych”, na „utlänningów”, „Arabów”, na „szwedziaków”… Stereotypy są silniejsze od zdrowego rozsądku. Ale nie jesteśmy odosobnieni. Nawet Skandynawowie, którzy na pierwszy rzut oka wydają się monolitem, mają na swój temat wzajemne stereotypy – w większości negatywne. Norwegowie to – według Szwedów – ociężali umysłowo i prostaccy nacjonaliści, którzy cuchną rybami. Duńczycy natomiast to wieśniacy o prostackich potrzebach. Oba kraje – Dania i Norwegia – zgodnie określają Szwedów jako ”aroganckich bufonów”, którzy poskręcali swój kraj z części zakupionych w Ikei.

To, co szczególnie drażni wśród Polaków, to ocenianie ludzi na podstawie wyglądu czy ubioru. Bo chociaż jest to zjawisko normalne, ale niekoniecznie miłe. Zbytnie koncentrowanie się na tzw. walorach zewnętrznych sprawia, że umyka nam to, co w człowieku najważniejsze, czyli uczucia, myśli, osobowość, to co człowiek ma do powiedzenia, kim jest. To jest istotniejsze przecież, niż to co ma na głowie i czy do odkrytego pępka komponuje się srebrna torebka.

Socjologowie twierdzą, że zarówno w samoocenie jak i ocenie innych decyduje poczucie „współzawodnictwa” pomiędzy podobnymi do siebie pod wieloma względami – od historycznych przez kulturowe po ekonomiczne – narodami. W przypadku Polaków dochodzi dodatkowo silny kompleks wobec Zachodu, który jeszcze nadal jawi się rajem i ostoją cywilizacji, do której każdy z nas dąży. Opóźnienia w tym marszu są wyszydzane i bezlitośnie wytykane. Polacy śmieją się z ”zacofania cywilizacyjnego” Rumunów czy Ukraińców, zapominając, że sami są obiektem takich żartów nie tylko ze strony Niemców, ale nawet ze strony Czechów, których my uważamy za stojących na podobnym stopniu rozwoju.

Może więc ciągłe zastanawianie się, co inni o nas sądzą, to przejaw kompleksu niższości przemieszanego z megalomanią? Czy nasze niskie poczucie wartości nie powoduje, że wydaje się nam, że wszyscy się nami interesują? A przecież tak nie jest.  /NGP/

Lämna ett svar