Nie jestem ani Polką, ani Szwedką. Jestem Rita Tornborg. Jest laureatką wielu nagród i wyróżnień, m.in. Akademii Szwedzkiej i prestiżowej nagrody “De nios pris”. Uważana jest za jedną z najwybitniejszych pisarek w Szwecji. Urodziła się 13 grudnia 1926 roku w Johannesburgu. Jej matka była Polką, ojciec Szwedem. To połączenie dwóch kultur widać nie tylko w jej twórczości, ale także w jej spojrzeniu na życie. Szwecja nauczyła mnie przede wszystkim tolernacji – mówi w wywiadzie dla NGP, Rita Tornborg.
NGP: – Zastanawiam się, jak Panią umiejscowić: czy jest Pani pisarką polską czy pisarką szwedzką? Często w opracowaniach dotyczących literatury imigranckiej, Pani nazwisko tam figuruje. Ale przecież pisze Pani po szwedzku…
Rita Tornborg: – Czy ja wiem? To nie jest moja sprawa. Mnie to nie obchodzi, gdzie ludzie mnie chcą uplasować. Czy w Szwecji, czy w Polsce. Ja piszę po szwedzku, więc jestem pisarką szwedzką. I to w zasadzie wszystko. Ja uważam, że jest to zupełnie nieważne. Piszę po szwedzku, bo uważałam, że to jest bardzo dobry sposób na zapuszczenie korzeni w tym kraju. Przez pisanie. Czuję jednak lojalność względem obu krajów, a przede wszystkim względem siebie. Nie jestem ani Polką, ani Szwedką. Jestem Rita Tornborg.
– Ale Pani korzenie sięgają Afryki Południowej?
– Nie, o tym w ogóle nie ma co mówić. Bo to było tak dawno i to było tak krótko. Mój ojciec prowadził tam interesy, tam też się rozsypało małżeństwo moich rodziców. Nie ma o czym mówić. Nie mam żadnych wspomnień tego okresu.
– Później mieszkała Pani w Polsce…
– Tak, łącznie 11 lat. To w sumie bardzo mało i bardzo dużo. Przyjechałam do Polski jako siedmioletnie dziecko, wyjechałam jako 17-letnia dziewczyna. Polacy mnie wychowali, wojna mnie wychowała.
– W jakich okolicznościach opuściła Pani Polskę?
– Niemcy nas wyrzucili. Myśmy zawsze, matka i ja, były obywatelkami szwedzkimi. W czasie wojny Niemcy nas wyrzucili, bo nie chcieli mieć cudzoziemców, tzn. ludzi z neutralnych państw.
– Który to był rok?
– To był koniec 1943 roku, jak front zbliżał się. Powiedzieli nam: ”jedźcie do domu”. Ale to nie było „do domu”, bo ja przecież nie umiałam ani słowa po szwedzku. Dotarłyśmy do Malmö, gdzie mieszkał mój ojciec. Szwedzka rodzina przyjęła nas bardzo przyzwoicie, ale to nie wychodziło. Rozmawialiśmy ze sobą po niemiecku. Chodziłam najpierw do szwedzkiej szkoły, ale tam powiedzieli matce bardzo szybko, że jest polska szkoła w Sztokholmie. Pojechałam tam, ale te 3-4 lata w polskiej szkole opóźniły moje poznanie języka szwedzkiego. Ja tego nie żałuję, to jest po prostu fakt. Dyrektorem był bardzo przyjemny pan Zbigniew Folejewski, w ogóle była to wspaniała szkoła. Było nas pięcioro: 4 młodych ludzi i jeden marynarz. Co można więcej wymagać!
– Wyczytałem w przedmowie do tłumaczenia „Zemsty” na język szwedzki, że w jedynym, do tej pory, przedstawieniu tej sztuki w Szwecji w roku 1953, występowała właśnie Pani. To pewnie w czasach tej szkoły?
– Tak, reżyserem sztuki była Hanka Nowacka. Było to rzewne, ale bardzo nieprofesjonalne…
– No, ale teatr był amatorski…
– Bardzo amatorski! Ale to było wzruszające.
– W końcu musiała jednak pani nauczyć się języka szwedzkiego, jak do tego doszło?
– Nauczyłam się jakoś tak psim swędem. To jest przeszkodą w moim życiu, bo ja często zgaduję jak szwedzki ma brzmieć, zwłaszcza w pisaniu. A nauczyłam się poprzez czytanie. Czytałam szwedzką literaturę – jestem z tych czytających… Nauczanie szwedzkiego w tym polskim gimnazjum było naprawdę rzewne. Potem poszłam na uniwersytet w Lund. Mój mąż jest Szwedem. Jemu też dużo zawdzięczam.
– Pierwsza książka napisana była już po szwedzku. Ile czasu upłynęło od nauczenia się przez Panią szwedzkiego, a napisaniem książki?
– To jest adekwatne pytanie. Ja miałam koło 40-stki. Czyli niemal całe życie…
– Późny debiut…
– Późny, ale w zasadzie normalny. Odliczywszy od 40 lat szesnaście, a więc tyle ile miałam, gdy do Szwecji przyjechałam, to wcale nie tak dużo i nie tak późno.
– Książka została dobrze przyjęta.
– Tak, dobrze. Moje wszystkie książki dobrze się przyjmują i źle sprzedają.
– Czy to bolączka wszystkich pisarzy?
– Nie, z całą pewnością, nie. Zdradzę Panu pewną tajemnicę: właściwie to ja piszę po polsku, mimo że to jest przetłumaczone na idiomatyczny szwedzki. Ale to zupełnie inny sposób pisania, bardziej agresywny.
– Nie rozumiem. To znaczy pisze Pani naprawdę po polsku, czy myśli Pani po polsku, a pisze po szwedzku?
– Nie, nie! Nie piszę po polsku, nie myślę po polsku. Piszę po szwedzku i myślę po szwedzku. Ale po prostu tak Szwedzi nie piszą.
– Czy może to Pani wytłumaczyć?
– A, to trochę trudno. Ja często sama zastanawiam się nad tym. Byłam ostatnio zmuszona przekartkować moje powieści – bardzo tego nie lubię i tego nie robię – ale zauważyłam, że tam są sformułowania, które są bardzo ostre. Ktoś mi to kiedyś powiedział, jakiś krytyk: så vassa formuleringar, så man kan sticka sig på dem. To, zdaje mi się, jest przeniesione z języka polskiego.
– Ale może to się już zmieniło? Dzisiejsza literatura jest przecież dość ostra.
– Wcale nie jest ostra, wcale tak nie uważam. To chodzi o sformułowania, a one są raczej takie rozlazłe. Natomiast w moim pisaniu jest jakaś agresywność. Może jest to cecha polska? A może to tylko agresywność człowieka, który stara się wejść w język, w ten kraj?
– Zanim napisała Pani pierwszą książkę, dużo Pani czytała literatury szwedzkiej. Co Panią najbardziej zafascynowało?
– Na to trudno odpowiedzieć. Chyba jednak sam język. To dla mnie była wielka przygoda. Pierwsze takie przeżycie, to był Hjalmar Bergman, wszystkie jego książki. Dzisiaj już nie mam takiego nastawienia do niego. Ale wtedy był dla mnie objawieniem. On nie jest tak specjalnie kochany w Szwecji, jak np. Hjalmar Söderberg.
– Dlaczego?
– Nie wiem. Bo jest wariat, jest dziwny! To był bardzo nieszczęśliwy człowiek, który budował w swojej literaturze swój świat, jako obronę przeciwko światu, który go otaczał.
– A Pani stosunek do Strindberga?
– Ohh… Strindberg jest wspaniały. Nie to co pisze, ale jak pisze! Mój Boże!
– A ze współczesnej literatury szwedzkiej?
– Ja mam wielką słabość do Björna Ranelida, poza tym Elise Johansson. Ona jest w zasadzie taką dzisiejszą Selmą Lagerlöf.
– Oj, czyli taka dzisiaj już niemodna literatura…
– Modna, modna, bardzo popularna. I naturalnie Tranströmer – to jest dla mnie objawienie. Jest naprawdę dużo szwedzkich pisarzy, którzy mi podobają się.
– Ale czyta Pani nie tylko literaturę szwedzką, również polską. Jak ta polska literatura ma się wobec szwedzkiej?
– Trochę mało było tłumaczeń. Teraz zaczynają się pokazywać. I to dobre tłumaczenia. Bardzo dobre. Są młodzi slawiści, którzy dobrze tłumaczą np. Håkanson. Nie mówię już o Andersu Bodegårdzie, który jest po prostu genialny. Zaczyna się więc ta polska literatura pokazywać na tutejszym rynku. Można oczywiście zadać sobie pytanie, dlaczego tylko tyle? Czy to wystarczy? Ale to także jest sprawa zainteresowania Szwedów Polakami, które to zainteresowanie jest raczej chłodne. Jest masa stereotypów.
A czy Polacy nie myślą stereotypowo o Szwedach?
– Stereotypowo?!! Jak najbardziej!
– Czy jest to taki sam typ stereotypu, jak ten szwedzki o Polakach?
– On jest trochę na innym poziomie. Szwedzi nadal wyobrażają sobie, że Polacy nie mają zębów i orzą końmi, co nie jest prawdą. A Polacy wyobrażają sobie, że Szwedzi są flegmatyczni i bez temperamentu… Czasami się zgadza…
– Czyli nie zgadza się Pani z tą opinię Szwedów o Polakach, ale zgadza się z tą polską o Szwedach?
– No… nie zupełnie. Szwedzi to jest jednak naród, mój Boże, tak dobrze wychowany…. Czego nie można powiedzieć o nas. Szwedom nawet jak coś się nie podoba, to jest to tak podane, że nie trzeba od razu z tego powodu wywoływać na pojedynek.
– A nie drażni Panią ten często powtarzany przez Szwedów, w każdej sytuacji, zwrot: „du är så duktig!”?
– No, a co on ma powiedzieć?! Nie, mnie to nie drażni.
– Czy mówi to dlatego, że jest dobrze wychowany?
– Nie wiem, ja naprawdę nie jestem psychologiem. Nie wiem. Ja po prostu uważam, że ze Szwedami łatwo jest żyć. A z moimi kochanymi Polakami nie jest łatwo! Bo zawsze wyskakują jakieś problemy. Nawet jak ich nie ma, to się je tworzy.
– Mówiła Pani o tym ostrym języku, który Pani używa w swojej literaturze. Ale pisze Pani także recenzje z książek. Była pani stałą recenzentką Svenska Dagbladet. Czy również w tych recenzjach używała Pani tego ostrego języka?
– Nie! Bo ja mam zupełnie inne nastawienie do książek innych ludzi. Ja inne książki traktuję z wielkim szacunkiem. Nawet podławe książki. Dlatego, że dla mnie każda książka to jest jeden człowiek. Nie potrafię być ani okrutna, ani pogardliwa. Można pokazać, że coś jest nie tak jak powinno być, ale ja mam wielki szacunek dla każdej książki. Ludzie lubią jak w recenzjach miesza się z błotem innych. To jest wtedy zabawne. Ale ja tym nie przejmuję się. Nie muszę mnie czytać, jak im się to nie podoba. Ale jakoś czytają. Ja zawsze staram się wyłowić to co jest najważniejsze, to co szwedzku nazwa się bakgrund. To jest mój sposób recenzowania książek.
– Czyli traktowała Pani to jako swego rodzaju misję…
– Absolutnie! Trzeba o książki dbać. Trzeba książkę propagować i pisarzy też. Ten pisarz, który nie ma temperamentu, on znika. Trzeba zatem dać szansę każdemu, żeby dotarł do publiczność, i publiczności, by zapoznała się z pisarzem. Każdy pisarz ma coś do powiedzenia. Każdy, kto siada do pisania książki chce napisać arcydzieło. Tylko nie zawsze mu wychodzi.
– Nie ma później jakiegoś rozczarowania?
– Życie jest pełne rozczarowań, nie można ludziom gwarantować sukcesów. Trzeba zacząć, trzeba przysiąść fałdów!
– A skoro mówimy o sukcesach. Czy Pani odniosła sukces w Szwecji?
– Chyba tak. Ale nie ekonomiczny. Jestem przekonana, że Bonniers także na mnie nie zarobił.
– Jest Pani potwierdzeniem tego, że Polacy w Szwecji potrafią dać sobie radę.
– Oj, takich jest dużo!
– Dajemy sobie radę lepiej niż inne grupy narodowościowe?
– A skąd ja to mogę wiedzieć? Chyba tak. Łatwiej jest Polakom dostosować się. Poza tym wyglądamy jak Szwedzi, pomijając wszystko inne. Nie są svartskallar – to też coś znaczy.
– Taki drobny szczegół…
– Trzeba prawdzie w oczy spojrzeć. A poza tym uważam, że Polacy są… nie wiem… zdolni….?
– Mówiąc to śmieje się Pani trochę…
– No bo to też jest przesąd, pozytywny przesąd.
– Jakby Pani spojrzała na swoje życie w Szwecji. Co Panią nauczyła Szwecja. Bo przecież wiąże się to z innym spojrzeniem na życie…
– Przede wszystkim tolerancji. Tu są różne niemiłe wydarzenia, inklinacje, ale mimo wszystko Szwedzi są narodem tolerancyjnym. Bardzo tolerancyjnym. Nie sądzić za szybko, nie wydawać sądów zbyt szybko o ludziach. Wygrzebać trochę powodów dla takiego a nie innego zachowania. Nie obcinać od razu. Trochę spokoju w stosunku do ludzi…
– Czy to jest akurat to, co jest przeciwne w Polakach?
– My lubimy być szybcy – trach, trach. Zmieniać zdanie. Polacy nie mają szacunku dla innych. Tak przynajmniej ja uważam.
Rita Tornborg. Pisarka. Urodziła się 13 grudnia 1926 roku w Johannesburgu (Afryka Południowa). Córka Knuta Erika Ahlbina i Władysławy z Wolskich. W Polsce mieszkała od 1932 roku, od 1943 mieszka w Szwecji. 1947 polska matura; 1947-1949 studia zoologiczne na Uniwersytecie w Lund. Pracuje jako asystentka w laboratoriach przy szpitalach i instytucjach naukowych (Folkhälsan, Karolinska Institutet, Karolinska Sjukhuset, Zoologiska institutionen przy Stockholms Högskola). W 1970 roku debiutuje jako pisarka powieścią Paukes gerilla za którą otrzymuje Bonniers debutantstipendium. Autorka książek: Docent Åke Ternvall ser en syn (1972), Hansson och Goldman (1974), Friedmans hus (1976), Salomons namnsdag (1979 – książka w języku polskim Imieniny Salomona w tłumaczeniu Leonarda Neugera ukazuje się w Krakowie w 1993 roku), Systrarna (1982) i Rosalie (1991). Laureatka Nagrody Literackiej Svenska Dagbladet 1974, Nagrody Literackie Aftonbladet, Nagrody De nios, Nagrody Doblougska, Nagrody Akademii Szwedzkiej i szwedzkiego PEN-klubu. Laureatka Nagrody Specjalnej Polonii Szwedzkiej – Poloniki 2011. 1973- członek Stowarzyszenia Pisarzy Szwedzkich. Pracuje jako krytyk literacki w Svenska Dagbladet. Mieszka w Sztokholmie.
Wywiad z roku 2003.