Smultronställe to dobry szwedzki wynalazek. Lubimy miejsca „tam, gdzie rosną poziomki”. Intymne, poniekąd przywłaszczone. Moje smultronställen to miasta, które lubię odwiedzać, niewielkie ale misterne, same w sobie będące dziełem sztuki. Przywłaszczyłem je sobie. Moje miasta poziomkowe.
Brugia to w oryginale Brugge, co po flamandzku znaczy Nabrzeże. Wieki temu jeden z najważniejszych europejskich ośrodków; średniowieczny Nowy Jork, gród będący ostoją Związku Hanzy. We właściwym momencie, a konkretnie w 1134 roku, w sukurs miastu przyszedł sztorm. Skłonił miejscowych do budowy nowego kanału w miejsce jedynego, coraz bardziej zamulającego się przesmyku ku morzu, który zamykał szanse na handlowy sukces. Kontakty z Genuą i całym Morzem Śródziemnym pomogły miastu rozwinąć skrzydła. Szło na tyle dobrze, że na początku XIV wieku jako pierwsze w Europie założyło giełdę. Ten sam kanał przymknął miastu szanse na dalszą ekspansję, kiedy uległ zamuleniu w XVI wieku. Rolę węzła handlu morskiego przejęła wówczas pobliska Antwerpia. Dopiero wybudowany przez Niemców po I wojnie światowej port Zeebrugge pozwolił na nadzieje o przywróceniu miastu dawnego blasku.
O statusie miasta nie przesądziła tylko potęga handlu. Brugia to ośrodek malarstwa flamandzkiego, miasto sztuki i rękodzieła. To tutaj mieściły sie pracownie Hansa Memlinga i Jana van Eycka. Tutaj powstawały dzieła rzemiosła kunsztownego – koronek brabanckich ( wystawionych dziś do podziwiania w Arentshius) i diamentów, prezentowanych w najstarszym muzeum tych kamieni w Europie.
Brugia szczyci się dziś świetnie zachowaną substancją miasta uwiecznionego w gotyckiej cegle. Przeżywa nieustanny natłok turystów. Przybyszów kusi olśniewającą urodą kanałów i uliczek a nader wszystko wyrafinowaną kompozycją przestrzenną w wysubtelnieniu której wielki udział mają zgrabne mostki przerzucone nad kanałami. Urok miasta najpełniejszy przy grze promieni słonecznych zaczepiających o kamienice. Ów swoisty spektakl światła, cegły i wody skłania do poddania się nastrojowi chwili. Aż chce się uczestniczyć w zabawie wodnych refleksów, podziwiać kolorowe kamienice w lustrze wody kanałów. Jest w Wenecji Canal Grande, jest w Brugii o wiele ciaśniejszy ale i tak zachwycający kanał Gouden- Handrei. Zresztą, Bruggia lansowana jest turystycznie jako ”Flamandzka Wenecja”. Meandrujące kanały, biegnące wśród strzelistej architektury, nadają miastu definicyjną malowniczość, jeśli za taką uznać połączenie harmonijnej formy z wrażeniem idylli.
Dla mnie Brugia jest jednym z najładniejszych i najlepiej obok Sieny zachowanych średniowiecznych miast Europy. Zbudowana na planie jaja, okolona jest zewsząd zieloną wodą kanałów pełnych łabędzi. Niezniszczona, odciśnięta gotycką cegłą, zachowała charakter hanzaatyckiego miasta z kupieckimi kamienicami, magazynami ale i prestiżowymi budowlami sakralnymi. Wśród nich Bazylika Świętej Krwi ( Heilig-Bloed Basiliek) z XII wieku, szczycąca się relikwią w postaci fiolki z Krwią Chrystusa). Pobliski Kościół Notre Dame znany jest z wieży: beffroi –najwyższej w Europie budowli ceglanej. Wchodząc na dzwonnicę w Rynku, można uchwycić rozległą panoramę miasta i zrozumieć jak ważnym była niegdyś ośrodkiem handlu.
Jesteśmy w Belgii jest zatem i słynne belgijskie piwo. Mocniej powiedziawszy, Brugia to jeden wielki jarmark piwa. Pije się głównie miejscowe: Brugse Tripel, Brugs Blond, Brugs Witbier. Pije się też klasztorne. Imponująca kolekcja boskiego nektaru w rożnych kolorach i smakach. Ja preferuję piwa trapistów. Można zażywać nektaru w pijalni miejskiego muzeum piwa, w szpanerskim barze ”2be in Brugge”, można degustować też w dowolnej dziupli piwnej, których tu moc. Są i inne belgijskie ”słynności”. Słynne belgijskie frytki ( których renomy nigdy nie pojmę), są słynne belgijskie czekoladki w ponętnych kształtach, np. w formie niewieścich pup i biustów, skromnie otulonych lukrową bielizną. Sumując: Jest się czym napawać i jest się w czym rozsmakować.
Decorum miasta cieszy, acz atmosfera cokolwiek cukierkowa. Starówka, pozbawiona swych przeszłych funkcji, poddana jest dziś głównie presji zyskownego turyzmu. Trzeba się zatem przeciskać między turystami, którzy przywdziali zakupione właśnie koszulki z napisami: „ Drink beer and stay calm” bądź „ Drink beer, save water”. Aczkolwiek może być i wytwornie. A co za tym idzie, można zjeść wybornie i stosownie drogo. Jesteśmy bowiem w mieście, które przewodzi w statystyce ilości restauracyjnych gwiazdek Michelina na głowę mieszkańca. Można też na ludowo. W pełnym słońcu cieszyć się życiem na luzie, pośród tłumów popijających piwo, zajadających frytki, nad zieloną wodą kanałów.
Najciekawiej jest mglistym porankiem, nadającym miastu romantyczną nieoznaczoność. Najlepiej późną jesienią czy nawet zimą. Brugia chętniej uchyla nam wtedy swego czaru, zwłaszcza w porze kiedy turyści wciąż są zajęci sobą przy hotelowym śniadaniu.
Zygmunt Barczyk