W 1905 roku literacką Nagrodę Nobla otrzymał za „Quo Vadis?” poddany carski, Polak Henryk Sienkiewicz, ale w pamięci i sercach Polaków zapisał się przede wszystkim trzema książkami, nazywanymi Trylogią: „Ogniem i Mieczem”, „Potop”, „Pan Wołodyjowski”. Było to epickie dzieło na miarę „Nędzników”, „Wojny i Pokoju”, „Cichego Donu”. Popularność Trylogii spadła ogromnie, ale Sienkiewicz pozostał wielkim i niedoścignionym narratorem i stylistą słowa.
„Ogniem i Mieczem” zaczyna się wiosną 1648, wraz z końcem świetności Rzeczpospolitej Szlacheckiej, gdy Europę nęka Wojna Trzydziestoletnia. Sienkiewicz oparł swoją literacką wizję na dwóch postaciach, królu Janie Kazimierzu i szlachcicu Hieronimie Radziejowskim.
Zygmunt III Waza
Przypomnijmy tło historyczne. Zygmunt III Waza, ojciec Jana Kazimierza, był koronowanym królem Szwecji. Szwedzi po pewnym czasie pozbawili go korony i obrali królem Karola IX, ale Jan Kazimierz nie uznał detronizacji i uważał Karola IX i jego następców za uzurpatorów. Przed śmiercią przekazał szwedzką koronę synowi Janowi Kazimierzowi, którego oficjalny tytuł brzmiał: Król Polski Wielki Książę Litwy Króla Gotów Szwedów i Wandalów.
Trudno uwierzyć, że Jan Kazimierz mógł się spodziewać, iż Wazowie po przeszło pięćdziesięciu latach panowania zrezygnują z korony i mu ją oddadzą, jak również przyjąć ową zwietrzałą od dawna sprawę sukcesji, za powód rozpoczęcia wojny polsko-szwedzkiej.
Jeśli idzie o Radziejowskiego, lepiej nie przesadzać. Królewski sąd skazał go na śmierć i pozbawienie czci, gdyż dokonał gwałtu w czasie, gdy Majestat był obecny w mieście.. Uszedł za granicę i urażony w ambicjach podjudzał gdzie mógł przeciw Polsce.
Sztokholm był zaniepokojony zupełnie innymi sprawami, mianowicie wzrastającą potęgę Moskwy. Obawiano się, że car sięgnie po Inflanty (Litwa, Łotwa, Estonia), co bardzo by go umocniło na Bałtyku. Szwecja zaproponowała wówczas Polsce przymierze przeciw Rosji, za co Polska miała ustąpić Szwedom Pomorze Gdańskie. Polacy nie podjęli tematu i król Szwedzki wziął sprawy w swoje ręce.
Szwedzi uderzyli na Rzeczpospolitą w sile 14.000 żołnierza, pod rutynowanym dowództwem marszałka Arvida Wittenberga. Polacy postawili przeciw nim 1.400 piechoty łanowej i około 13.000 szlachty. Spotkanie nastąpiło pod Ujściem. Siły na papierze wyrównane, ale trzeba pamiętać, że armia szwedzka składała się z żołnierzy zawodowych (Wojna Trzydziestoletnia) i znacznie przewyższała polską, profesjonalny żołnierz stawał przeciw pospolitemu ruszeniu.
Pierwszego dnia Szwedzi ograniczyli się do ostrzeliwania polskich szańców, ale gdy następnego dnia Wittenberg ruszył wojska i przeszedł rzekę, wywołało to takie przerażenie w polskim sztabie, że natychmiast wysłano posłów na rozmowy. Ze strony szwedzkiej prowadził je Hieronim Radziejowski. W wyniku porozumienia szlachta poznańska i kaliska obiecały Wittenbergowi posłuszeństwo i oddali mu Poznań i Kalisz.
Kapitulacja nie zdecydowała oczywiście o losach Polski, ale w międzyczasie na tereny Wielkiego Księstwa Litewskiego weszła druga szwedzka armia, pod dowództwem Magnusa Gabriela de La Gardie, 10.000 żołnierza.
Sytuacja książąt Radziwiłłów (Wielkie Księstwo Litewskie) była dużo bardziej skomplikowana, niż chce tego autor Trylogii. Od wschodu ruszyła się Moskwa i odebrała Litwie Mińsk, od północy nadciągali Szwedzi, Rzeczpospolita zajęta powstaniem kozackim nie kwapiła się z pomocą. W takiej sytuacji książę Radziwiłł mógł liczyć tylko na własny spryt i poddał się panowaniu Karola X Gustawa. Uważał, że jako Książę Rzeszy Niemieckiej, łatwiej utrzyma niezależność pod Szwedem niż pod Ruskim i podpisał w Kiejdanach akt poddańczy.
Powodzenie pod Ujściem i akt w Kiejdanach otwarły Szwedom wrota w głąb Polski. Wtedy dopiero, na czele 20.000 wkroczył Karol X Gustaw i połączył się z siłami Wittenberga. Polacy ponieśli klęskę pod Żarnowcem i oddali Warszawę, a niewiele tygodni później również Kraków. W konsekwencji Jan Kazimierz opuścił Rzeczpospolitą i zatrzymał się na zamku zaprzyjaźnionej rodziny magnackiej Oppersdorfów.
Karol X Gustaw
Karolowi X Gustawowi wystarczyły trzy miesiące, aby doprowadzić Polskę do kapitulacji, ale potężne twierdze Lwowa i Zamościa, wielkie miasta Gdańsk, Toruń, Malbork, nadal były w polskich rękach.
Siły szwedzkie cechowała, wyjątkowa nawet jak na ówczesne czasy, brutalność w stosunku do ludności cywilnej. Przyzwyczajonym do gwałtów i rabunków wojny trzydziestoletniej żołnierzom nie robiło różnicy, kogo rabują i mordują. Dostawało się wszystkim po równo, nie oszczędzano szlachty ani nawet magnaterii. Pustki w kasie powodowały, że Karol X Gustaw i jego marszałkowie patrzyli życzliwym okiem na niekończące się szeregi taborów z łupem wojennym w drodze do portów bałtyckich.
Pomimo szeregu porażek, sytuacja militarna Polski nie była katastrofalna. Szwedzi dysponowali potężną i zaprawioną w bitwach trzydziestotysięczną armią, ale nie byli w stanie kontrolować wszystkich newralgicznych punktów Rzeczpospolitej. Popełnili także poważny błąd występując przeciw kościołowi, co pchnęło przeciw nim chłopów.
Ruch anty szwedzki rozpoczął się długo przed oblężeniem częstochowskiej Jasnej Góry i osławionych wyczynach sienkiewiczowskiego bohatera Andrzeja Kmicica w czasie szwedzkiego oblężenia.
Proporcje sił przedstawiały się następująco: Generał Burchard Muller von der Luhne dysponował 1.600 żołnierzami, z czego całkowicie nieprzydatne przy oblężeniu klasztoru dwie chorągwie polskiej jazdy pod Kalińskim i Zbrożkiem, stanowiły połowę jego sił. Polscy dowódcy odmówili bezpośredniego udziału w walce przeciw klasztorowi. Załoga twierdzy liczyła około 220 ludzi zdolnych do noszenia broni. Do szturmu na mury i walki wręcz nie doszło nigdy.
Szwedom wcale nie chodziło, jak chciał Sienkiewicz, o skarbiec zakonny. Ten znajdował się już wtedy w Głogówku, w klasztorze Paulinów. Głównym zamysłem oblężenia tej niewielkiej forteczki było pozbawienie oparcia energicznie rozwijającemu się na tym terenie powstaniu antyszwedzkiemu.
Dowódca sił oblężniczych Burchard Muller, był zdaniem Sienkiewicza ponurym tępym żołdakiem, człowiekiem bez cienia osobistej kultury. To portret mocno uproszczony. Muller pochodził ze starego szlacheckiego rodu. Dzięki zdolnościom szybko awansował i w 1647. został generał-majorem. Po zakończeniu wojny pędził spokojne życie w swoich dobrach, piastując różne funkcje obywatelskie.
Opór przeciw Szwedom krzepł i nie było dnia, aby rozrzucone po okupowanym kraju szwedzkie garnizony nie były atakowane. Sytuacja pogarszała się szybko i siły szwedzkie wycofały się w końcu w widły Wisły i Sanu (pod Sandomierzem). Było ich około 5.000, idące ich śladem siły polskie liczyły 20.000.
Wtedy to Karol X Gustaw okazał niebywałą zręczność taktyka i dowódcy. Pomimo znacznej przewagi Polaków i bardzo niekorzystnego położenia (uwięzienie w widłach dwóch rzek), pozorując budowę mostu na Sanie, wyprowadził wojsko z pułapki i bez uszczerbku ruszył do Prus. W tym czasie Stefan Czarnecki poniósł wstydliwą porażkę pod Kieckiem, tym przykrzejszą, że dysponował siłami dwukrotnie przewyższającymi szwedzkie.
Dalsze losy wojny toczyły się różnie. Król szwedzki szukając sprzymierzeńców związał się z Elektorem Branderburskim, oraz porozumiał z Chmielnickim i księciem siedmiogrodzkim Jerzym II Rakoczym, który wszedł nawet w granice Polski i zajął Kraków oraz Warszawę.
O ironio porażki te spowodowały korzystne dla Polski zmiany poglądów na europejskich dworach, ponieważ znacznie przyspieszyły rokowania polsko-austriackie i w rezultacie pomoc wojsk cesarskich, gdyż w interesie cesarstwa nie leżał wzrost wpływów szwedzkich w pobliżu ich granic. Dalsze losy wojny przesądził król duński Fryderyk III, który mając ze Szwecją zadawnione porachunki wypowiedział jej, w czerwcu 1657, wojnę.
Oblężenie Jasnej Góry
Karol X obawiając się o swoje dziedziczne ziemie pociągnął do Danii, a naciskany przez polskie siły Rakoczy wycofał się z Rzeczpospolitej. Sytuacja na tyle się poprawiła, że Jan Kazimierz mógł pozwolić sobie na pomocy Fryderykowi III-mu, wysłając mu korpus jazdy pod dowództwem Stefana Czarneckiego, który wziął udział w zdobyciu wyspy Als i twierdzy Friderici, a samodzielnie zdobył zamek królów duńskich Koldyngę.
Wojna szwedzko-polska skończyła się w 1660. pokojem zwanym Oliwskim. Jan Kazimierz zrzekł się prawa do korony szwedzkiej, a Inflanty weszły w granice królestwa Szwecji, ale najbardziej dotkliwą stratą było wyrzeczenie się, na dobro Elektora Brandenburskiego, Prus Książęcych. Fakt ten odbił się po paruset latach na młodym państwie polskim w krótkim okresie niepodległości poprzedzającym II Wojnę Światową, gdyż stwarzył Hitlerowi okazję do roszczeń o „korytarz”.
Najboleśniejszą raną było niesłychane zniszczenie ziem polskich. Zrujnowane zostało wielu zabytków sztuki, zamków i dworów, zniszczono wiele miast. Szwedzi wyszli z tej wojny z niewielkimi sukcesami terytorialnymi, ale pokazali, że nadal coś w Europie znaczą.
Andrzej Szmilichowski